fot. Jarek Wierzbicki
„Jeśli przyjąć jako właściwą miarę ilość nagrań dokonanych przez muzyka z wielkimi światowymi sławami, w szczególności takich, które sprzedały się w więcej niż satysfakcjonujących dla jazzu nakładach, to z pewnością Michał Urbaniak był, jest i już na zawsze będzie najbardziej utytułowanym polskim muzykiem jazzowym”. - tak Rafał Garszczyński rozpoczyna jeden ze swoich feliotonów w cyklu Mistrzowie Polskiego Jazzu (cały tekst)
(Opisy albumów: Redakcja)
1. Miles Davis - Kind of Blue (1959)
Dziewięć godzin w studiu i cztery szpule taśmy. O tym albumie powiedziano i napisano pewnie wszystko. Boleśnie banalnie brzmi dziś fraza, że to jedna z najważniejszych (w wielu zestawieniach number one) płyt jazzowych wszechczasów. Na pewno absolutnie doskonały był sekstet, który towarzyszył Milesowi w nagraniu: saksofoniści John Coltrane i Cannonball Adderley, perkusista Jimmy Cobb, basista Paul Chambers i pianista Bill Evans. 46 minut ich improwizacji opisano w dwóch książkach, ba, nawet pojawiły się powieści z nią związane. Dla fanów jazzu biblia, kamień milowy i najbardziej jaskrawy dowód geniuszu Milesa. Bardzo przytomnie skomentował znaczenie tego albumu Andy Battaglia, recenzent raczej niejazzowego serwisu Pitchfork, przy okazji ekskluzywnej reedycji w 50. rocznicę premiery — dla niektórych jest to arcydzieło tak przytłaczające w swoim efekcie, że sprawia, że reszta „jazzu” jest obca (lub przynajmniej rozsądnie odłożona do późniejszego momentu, kiedy jest się starszym lub bardziej cierpliwym). Dla innych to znak rozpoznawczy, którego status arcydzieła nie może zaszkodzić dalszej eksploracji gatunku. Tak czy inaczej, wszystkim się podoba. Quincy Jones twierdzi, że słucha tej płyty codziennie. Koniecznie trzeba chociaż raz.
W swojej "5" Kind of Blue umieścili również Jeremy Pelt i Paweł Kaczmarczyk
2. Wayne Shorter - Juju (1964)
Wayne Shorter to postać pomnikowa jazzowej kompozycji i przy tym jeden z najbardziej twórczych saksofonistów ostatniego półwiecza. Co niezwykłe, od ponad 60 lat! (dziś ma 86) nie traci weny i animuszu twórczego, a jego ostatni album Emanon został uznany przez większość specjalistów za najlepszy w 2018 roku. Grał z gigantami – Blakeyem, Davisem, Zawinulem, Hancockiem, Hubbardem, z gwiazdami rocka i popu. „Kiedy go już miałem w zespole, poczułem się naprawdę dobrze, bo byłem pewien, że z nim wydarzy się dużo wspaniałej muzyki. I tak się stało”.- pisał o nim Miles Davis w swojej autobiografii. "Juju" to drugi album Wayne'a Shortera dla wytwórni Blue Note. W nagraniach w legendarnym Van Gelder Studio uczestniczył skład złożony ze współpracowników Johna Coltrane’a, prawdziwych tytanów jazzu: pianisty McCoya Tynera, perkusisty Elvina Jonesa i basisty Reggiego Workmana. Shorter postanowił bowiem pójść w podobnym kierunku jak Coltrane po wydaniu "Giant Steps" - uduchowionego jazzu.
3. Joe Henderson - Power To The People (1969)
Właściwe każdy opis świetnych albumów powinno się zaczynać od składu, który uczestniczył w ich nagraniu. Tym razem mamy do czynienia z ekipą nad wyraz poważną, rekrutowaną bezpośrednio z przełomowych eksperymentów Milesa Davisa z albumu „In A Silent Way”, czyli Herbie Hancock (fortepian i Fender Rhodes), Ron Carter (bas i bas elektryczny), Jack DeJohnette (perkusja), trębacz Mike'a Lawrence’a oraz oczywiście Joe Henderson na saksofonie tenorowym.
Przełom lat 60. i 70. to trudny czas dla jazzu. W obliczu malejącego udziału w rynku, ze względu na popularność muzyki rockowej, muzycy jazzowi byli zmuszeni znaleźć publiczność, poszukując nowych sposobów komponowania i instrumentacji. „Power to the People” to studium napięcia i zderzenia stylów między fuzją z funkiem, może trochę soulem, a tradycjami hard-bopu. Często liryczny i zawsze inteligentny saksofon Hendersona, najmocniejsza chyba w tamtym okresie sekcja rytmiczna plus najbardziej wszechstronny klawiszowiec w historii to przepis na album nieśmiertelny. Zawsze i nadal, po prostu piękna płyta.
4. Horace Silver Quintet - Horace-Scope (1960)
Horace-Scope to trzeci album klasycznego kwintetu Horace'a Silvera. Rytmiczna jazda i ogólny smak grupy są nadal zasadniczo takie same, a Horace-Scope kontynuuje ciasny, wyrafinowany, a zarazem swingujący projekt hard bopu - pisze Steve Huey dla allmusic.com.
Najwcześniejszą inspiracją małego Horace’a była ponoć ludowa muzyka Republiki Zielonego Przylądka, którą usłyszał od swojego, urodzonego w Portugalii, ojca. Później, gdy zaczął grać na fortepianie i saksofonie jako licealista, Silver znalazł się pod urokiem śpiewaków bluesowych i pianistów boogie-woogie, a także mistrzów Bebopu takich jak Thelonious Monk i Bud Powell. Kluczowe w karierze Horace’a Silvera było spotkanie w 1953 roku i współpraca z perkusistą Artem Blakeym. Ich pierwszy wspólny album jako Jazz Messengers, był kamieniem milowym w rozwoju gatunku, który stał się znany jako hard-bop. Natomiast styl fortepianowy Silvera zapamiętany jako zwięzły, pomysłowy i bardzo funky - stał się wzorem naśladowania dla kolejnych pianistów jazzowych głównego nurtu.
5. Stanley Turrentine - Dearly Beloved (1961)
Być tenorowym saksofonistą w latach sześćdziesiątych nie było łatwo, w jednym z podstawowych jazzowych instrumentów solowych epoki konkurencja była ogromna, a władza Johna Coltrane’a właściwie niepodważalna. Stąd też wielu doskonałych muzyków jest dziś nieco zapomnianych. Gdyby Stanley Turrentine rozpoczął karierę o dekadę wcześniej lub pod koniec XX wieku byłby gwiazdą wielkiego formatu… więcej dowiecie się z tekstu Rafała Garszczyńskiego.