! Wywiad

Marek Napiórkowski: Wszystko wibruje i drga

Obrazek tytułowy

fot. Andrzej Tyszko

Marek Napiórkowski to przede wszystkim gitarzysta. Gitara i scena są dla niego najbardziej naturalnym środowiskiem. Ale jest także kompozytorem obdarzonym potrzebą nowych wyzwań: jako twórca muzyki filmowej i przede wszystkim jako lider lub współlider zespołów - czego przykładem były chociażby płyty w duecie z Arturem Lesickim, WAW-NYC, Hipokamp czy też ostatnia String Theory, nagrana z Orkiestrą Kameralną Miasta Tychy Aukso pod batutą Marka Mosia. Autor String Theory opowiada, skąd wzięła się ta muzyka i jak przebiegały prace nad nadaniem jej ostatecznej formy.

okladka_cd_NAPIORKOWSKI_3000X3000_pix (1).jpg

Jerzy Szczerbakow: Jedynym instrumentem elektrycznym na String Theory jest gitara. Chodziło ci o zderzenie brzmienia elektrycznego, fusionowego z przesterem, z brzmieniem akustycznym?

Marek Napiórkowski: Bardzo lubię rozgraniczenie między instrumentami elektrycznymi i elektronicznymi, czy raczej analogowymi i elektronicznymi… Gitara, jak wiadomo, jest elektryczna, ponieważ „przechodzi przez nią prąd”. Dla mnie gitara elektryczna jest instrumentem analogowym. Kiedy dostałem propozycję napisania utworu od organizatorów festiwalu Auksodrone, od razu pomyślałem, by stworzyć muzykę inną niż naturalnie nasuwające się skojarzenie, zgodnie z którym gitara akustyczna kwili, a orkiestra gra długie dźwięki.

Nie chciałem tym razem zrobić płyty balladowej, choć lubię takich słuchać. Postawiłem na dosyć rzadkie zestawienie gitary elektrycznej z orkiestrą smyczkową. Niekiedy rockandrollowcy nagrywają takie płyty, gdzie band łoi rocka, a smyki są elementem dobarwiającym. String Theory to suita napisana na improwizującą gitarę, sekcję rytmiczną i orkiestrę. I nie jest tak, że nasze trio gra, a oni dokładają do tego kolor. To od początku miał być jeden organizm – całościowy zamysł, a nie tylko barwa. Orkiestra jest nieodłączną częścią tej muzyki i realizuje zadania harmoniczne, rytmiczne i sonorystyczne. Ideą było, by zestawić improwizującą gitarę jazzową z orkiestrą smyczkową – orkiestrą, która bierze udział, a nie dokłada kolor.

Sensem gitary jest wydobywanie dźwięku z drgającej struny. Tutaj, poza perkusją, są same drgające struny.

Perkusja także, bo ma struny w werblu. Matematyka i fizyka są tutaj bardzo ważne, choć nie chciałbym zanudzać czytelników tymi zagadnieniami, a tym bardziej sugerować, jakobym się na tym znał… Tytuł String Theory wymyślił mój przyjaciel fizyk. Materia składa się ze strun, które są mniejsze nawet niż kwarki i pozostają w ciągłym ruchu. Wszystko wibruje i drga. Ciekawie jest uświadomić sobie, że np. to biurko jest w ciągłym ruchu. Wtedy nachodzi człowieka refleksja, że może także w życiu wypadałoby trochę częściej się ruszać… [śmiech].

Wiadomo było, że będziesz grał z orkiestrą Aukso pod batutą wybitnego Marka Mosia. Tym, co odróżnia ją od innych orkiestr, jest pasja, którą przez cały czas słychać w ich graniu.

Orkiestra Aukso jest fenomenalna. Im chce się grać tak samo jak nam, co nie jest powszechne. Muzycy, którym przewodzi Marek Moś – niegdyś wybitny skrzypek, teraz fenomenalny dyrygent – reprezentują bardzo wysoką jakość muzyczną.

Czy skomponowanie tych utworów polegało na tym, że miałeś napisaną harmonię plus linie melodyczne? Czy było coś jeszcze?

Było tego więcej. Wszystkie harmonie miałem zapisane tzw. „winogronami”, ponieważ rzadko się tam pojawia przysłowiowy d-moll. Rozpisałem je bardzo precyzyjnie, tak samo główne melodie, linie basu – które są charakterystyczne – oraz zasugerowałem kilka kontrapunktów, czyli tych smyczkowych wątków. I tu zaczyna się cała przygoda. Zadzwoniłem do fachowca, Nikoli Kołodziejczyka, ponieważ nie chciałem debiutować jako orkiestrator przy tak ważnym i prestiżowym zamówieniu. Mógłbym próbować to zrobić, bo znam harmonię, ale wiem, że brzmieniowo nie wyszłoby to tak dobrze.

Trzeba mieć świadomość i wiedzę.

Tak, wiedzę na temat tego, w jakim rejestrze dany instrument brzmi najpełniej i jak można wykorzystać różne zabiegi artykulacyjne. Te harmonie same z siebie są dość wyrafinowane, ale każdy dźwięk, który został zagrany na płycie, jest mi bliski. Rozmawiałem z Nikolą, który się zgodził i wykonał fantastyczną pracę. Zasugerował, żeby określić jego funkcję jako „orkiestrator”. W formach utworów nie dokonał żadnych zmian, za to dodał muzyce piękne kolory, które umie wykreować jak mało kto. Na płycie, poza określeniem jego funkcji jako orkiestratora, napisałem „co-arranged” (współaranżowana – przyp. JS), ponieważ jego rola jest bardzo ważna. Dzięki Nikoli projekt ten wyszedł dokładnie tak, jak sobie go wyobrażałem. Lubię z nim pracować i cieszę się, że razem zrobiliśmy tę płytę, bo szukałem nowych kolorów dla moich kompozycji.

A jak przebiegał twój wybór kolegów – muzyków jazzowych, którzy wzięli udział w tym projekcie? Genialnych kolegów grających na basie czy perkusji masz wielu. Dlaczego wybrałeś akurat tych?

Z muzykami z sekcji było tak samo. Pierwszą osobą, która przyszła mi na myśl, był Michał Bryndal, który z jednej strony gra w kilku alternatywnych, jazzowych formacjach, a z drugiej – od wielu lat w Voo Voo.

Z trzeciej - Nikola Kołodziejczyk świetnie go zna ze swojego tria.

Dokładnie tak – grają ze sobą od lat. To, co tak lubię w grze Michała, to fakt, że on preparuje tę swoją perkusję. Gra w sposób nietypowy i tak samo brzmi. Bębny, które przyniósł do studia, brzmiały trochę jakby kupił je w sklepie z zabawkami [śmiech]. Choć nie był to klasyczny zestaw, to w rękach Michała zabrzmiał bardzo intrygująco. Zawsze chciałem też pograć z Maksem Muchą. Nie wszyscy wiedzą, że od wielu lat jest członkiem światowego zespołu.

Europejskiego składu Christiana Scotta.

Owszem! Max zabrał na płycie dużo wspaniałych dźwięków. To jest świetny kontrabasista i muzyk.

A także przeuroczy, kontaktowy człowiek.

Oczywiście. Atmosfera pracy była bardzo przyjemna. Zrobiliśmy próbę. W trakcie pandemii pojechaliśmy do Tychów, gdzie po raz pierwszy zagraliśmy dla ludzi – dwóch krytyków i mojej managerki. Nie tak to sobie wyobrażałem… [śmiech].

Na szczęście po zakończeniu pandemii udało nam się zagrać kilka koncertów dla większej publiczności. To było zupełnie inne doznanie. Muzyka, która powstała, podobała mi się na tyle, że postanowiłem ją nagrać. Uznałem, że to jest ważny fragment mojej drogi muzycznej. Płytę nagraliśmy w dwóch połączonych ze sobą studiach: S4 i S2, pod czujnym okiem Leszka Kamińskiego, który ją później zmiksował. To była frajda! Stworzyliśmy płytę, której łatwo posłuchać, ale zagrać już nie [śmiech].

Dostałeś nominację do Orłów za muzykę do filmu Bejbis. Pamiętam, jak rozmawialiśmy o tym jakiś czas temu. Wtedy jeszcze wyrywałeś sobie resztki włosów z powodu tego filmu. Byłeś bardzo przejęty tą sytuacją. Dostałeś też nominację do Olśnień Onetu. Kusi cię droga pisania dla innych?

Trochę już funkcjonuję jako kompozytor. Pisywałem muzykę do teatrów, muzykę do filmu Miłość i puste słowa, za którą zostałem nawet wyróżniony. To jednak był dokument, a Bejbis to pierwszy film fabularny oprawiony moją muzyką. Przede wszystkim bardzo cieszy mnie fakt, że jako debiutant jestem w tej samej grupie z czołowymi kompozytorami filmowymi, jak choćby fenomenalny Paweł Mykietyn. To ogromne wyróżnienie i zupełnie inny typ docenienia niż te z kariery jazzowej. Mimo że trudne to było zadanie, myślę, że kiedyś jeszcze podejmę się takiego wyzwania, ale na pewno nie chciałbym iść w to kosztem grania. Bo stojąc na scenie, jestem najszczęśliwszy. To najpiękniejsze chwile, kiedy muzyka płynie i pokazujesz prawdziwego siebie. Mimo że czasem trzeba pojechać gdzieś daleko, robić próby, grać – nawet gdy się jest zmęczonym albo chorym – to sprawia mi to fizyczną przyjemność i wielką frajdę…

Jeśli zadzwoni do mnie Ridley Scott, to wiadomo, że się zgodzę [śmiech] i będę ci narzekał, jakie to trudne. Bo pisanie do filmu to niełatwe zadanie. Muzyka z filmu Bejbis ma również jazzowe konotacje, ponieważ zagrali ją m.in. Henryk Miśkiewicz, Michał Tokaj, Robert Kubiszyn, a zaśpiewała Dorota Miśkiewicz. Niemniej, jak mówiłem, największa frajda dla mnie to granie i tworzenie interakcji z muzykami podczas koncertów!

PS. 3 marca ogłoszono, że płyta "String Theory" została laureatem O!Lśnień 2023 Onet Kultura w kategorii MUZYKA KLASYCZNA, OPERA I JAZZ!

olsnieniamareknapiórkowski.jpg

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO