Słowo Wspomnienia

Lyle Mays 1953-2020

Obrazek tytułowy

foto: Michel Delsol, Getty Images

Posłuchajcie tych dwudziestoparolatków grających na debiutanckim krążku Pat Metheny Group (1978), a pojmiecie, co oznacza symbioza idealna. Mays i Metheny byli stworzeni dla siebie. Byli równi w obsesyjnym dążeniu do posługiwania się jak najbardziej wysublimowanym i zróżnicowanym jazzowym dialektem, a jednocześnie ich wielką namiętnością zawsze pozostawała melodia i przebojowość. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego po wyśmienitym, bezkompromisowym The Way Up(2005) ta supergrupa przestała istnieć. Wiedziałem, że intencją duetu Mays/Metheny było stworzenie opus magnum, ale nie było to dla mnie równoznaczne z zamknięciem rozdziału Pat Metheny Group. Fakty nie pozwalają już na marzenia o powrocie tego składu. Lyle Mays zmarł 10 lutego w wieku 66 lat po wieloletniej chorobie.

W kontekście samych tylko dokonań PMG można zachwycać się niebywałymi rozwiązaniami, harmonicznymi brzmieniami Maysa, które były tak bardzo jegowłasne, że nie w sposób ich pomylić z innymi klawiszami, aranżacjami i orkiestracjami. Odbijała się w nich ogromna wiedza o muzyce (sensu largo), a zarazem pokora godna najwyższego podziwu. Jeśli ze wszystkich tych smaczków, które na zawsze zapadły mi w pamięć, miałbym ograniczyć się do jednego, symbolicznego, to wybrałbym solo w Are You Going With Me?. Ale przecież i podkład do tego utworu zwala z nóg...

Urodzony w 1953 roku Amerykanin z Wisconsin, 11-krotny zdobywca nagrody Grammy, był wszechstronnie uzdolniony, co podkreśla w swoich wspomnieniach choćby wieloletni muzyczny partner Pat Metheny. Zwraca on uwagę, że Mays był wcale niezłym gitarzystą, co niechybnie przełożyło się na jeszcze większe wzajemne zrozumienie między nimi. Warto też wspomnieć, że Lylegrał okazjonalnie również na ulubionej trąbce, którą z zamiłowaniem imitował syntetycznie Pat, a także na cytrze, agogo i akordeonie. Z oryginalnym stylem pianisty niechybnie miały związek jego pozamuzyczne pasje –Mays od dziecka wykazywał się ścisłym umysłem: interesował się szachami, architekturą i matematyką. Na emeryturze od PMG, jako człowiek wielu zainteresowań i szerokich horyzontów, Mays zagłębił się w programowanie komputerowe –nieustannie szukając pomostów między matematyką, technologią i kreatywnym tworzeniem muzyki.

Jako dziecko rodziców muzyków (matka pianistka, ojciec gitarzysta) od najmłodszych lat trenował grę na fortepianie i organach (już w wieku 14 lat posługiwał w kościele jako organista), co doprowadziło go, jako dwudziestotrzylatka,do pierwszej nominacji do Grammy w 1975 roku. Zdobył ją za płytę Lab’ 75One O’Clock Lab Band –zespołu wydziału jazzowego University of North Texas College of Music w Denton, na której odpowiadał za aranżacje i niemal wszystkie kompozycje. Wkrótce potem dołączył do bandu klarnecisty Woody’ego Hermana, z którym odwiedził nawet w 1976 roku Warszawę. Udokumentowane to zostało na płycie Woody Herman and His Big Band in Poland (Polskie Nagrania Muza, 1977).

Metheny’ego po raz pierwszy wspomógł na płycie gitarzysty Watercolors wydanej w 1977 roku i niedługo potem utworzył z nim działającą ponad 30 lat supergrupę firmowaną nazwiskiem słynnego lidera-gitarzysty. Obaj mają też w dorobku malowniczy album As Falls Wichita, So Falls Wichita Falls Zainteresowanym polecam film z wydarzenia TEDex Caltechoraz autorską analizę niezwykłego eksperymentu formalnego, którego wówczas dopuścił się Mays z kolegami (w niniejszym artykule). (1981) zrealizowany poza PMG.

Reszta jest historią i choć Maysa kojarzymy głównie z dokonaniami Pat Metheny Group, to nie trzeba zapominać o kilku jego autorskich albumach. Chociażby o eksperymentalnym Solo: Improvisations for Expanded Piano(2000), przywołującym skojarzenia z PMG Street Dreams (1988) czy hardbopowym Fictionary(1993). Warto też z ciekawości sprawdzić, jak wypadł na płytach innych artystów, między innymi Bobby’ego McFerrina, Earth, Wind & Fire, Eberharda Webera i Steve’a Swallowa. Tworzył również muzykę dla teatrów, do dziecięcych słuchowisk, a także okazjonalnie skłaniał się do komponowania muzyki klasycznej. Zdaje się, że wciąż najsłynniejszą i najbardziej docenianą płytą, na której wystąpił „gościnnie”, pozostaje Secret Story Pata Metheny’ego (1992). Miałem kiedyś niepowtarzalną okazję krótkiego towarzyszenia Lyle’owi Maysowi podczas przygotowań do wieczornego koncertu w Sali Kongresowej w Warszawie. Ośmieliłem się powiedzieć mu, że uważam go za geniusza. Lyle tylko się uśmiechnął i po chwili odparł: „Oh, you’re much too kind...”.

Autor - Wojciech Sobczak-Wojeński

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO