! News Wywiad

Na czym wzorowały się pierwsze audycje jazzowe w polskich rozgłośniach radiowych?

Obrazek tytułowy

Rys. Andrzej Wąsik

Na czym wzorowały się pierwsze audycje jazzowe w polskich rozgłośniach radiowych? Jaką rolę odegrały? Czy w obecnych czasach radio ma szanse w starciu z serwisami streamingowymi? Między innymi na te tematy dyskutowali Paweł Brodowski, redaktor naczelny Jazz Forum i autor audycji emitowanych w Polskim Radiu, Mariusz Bogdanowicz, kontrabasista, pedagog, prezes Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego, oraz - w roli gospodarzy reprezentujących RadioJAZZ.FM – Jerzy Szczerbakow i Piotr Wickowski. Oto fragmenty rozmowy ze studia jedynego polskiego jazzowego radia.

Piotr Wickowski: Nie możemy zacząć inaczej niż od Willisa Conovera, który walnie przyczynił się do zaistnienia jazzu w powojennej Polsce.

Paweł Brodowski: Willis Conover jest w jakimś sensie ojcem chrzestnym polskiego jazzu. Oczywiście jazz i radio były w Polsce dużo wcześniej, ale ta siła była tak potężna, że przyczyniła się do wielkiego przełomu lat pięćdziesiątych, a nawet, jak twierdził nasz przyjaciel Marek Karewicz, do obalenia muru berlińskiego. Nie wszyscy sobie z tego zdajemy sprawę, ale to była bardzo wpływowa audycja.

Jerzy Szczerbakow: Pawle, użyłeś kiedyś sformułowania, że to było pokolenie dzieci Conovera.

Paweł Brodowski: Wszyscy jesteśmy dziećmi, wnukami i prawnukami Willisa Conovera. Miałem przyjemność znać go osobiście bardzo blisko, on przyjeżdżał tu ponad 20 razy. Poznałem go dopiero w siedemdziesiątym drugim roku, w redakcji Jazz Forum, kiedy tam zaczynałem pracować. Od tego czasu zawsze byłem tym, który spotykał go na lotnisku, wiózł do ambasady, holował na koncerty, odprowadzał do Akwarium wieczorem i z tego Akwarium z powrotem do hotelu. Miałem też przyjemność być w Głosie Ameryki w Waszyngtonie i u niego w domu.

Jego audycja weszła na antenę w styczniu pięćdziesiątego piątego roku. Nie wszyscy to wiedzą, weterani czy pionierzy polskiego jazzu mówią czasem: „Słuchaliśmy audycji Willisa Conovera na początku lat pięćdziesiątych”. Zaciera się w pamięci, że ta audycja weszła dopiero 5 stycznia 1955 roku, a więc wtedy, kiedy jazz w Polsce wychodził z podziemia. I to była audycja, która dodawała skrzydeł i otuchy. Audycja nazywała się Music USA Jazz Hour, nadawana była o godzinie 22.15, trwała 45 minut. To była druga audycja, bo wieczorami w Głosie Ameryki Willis miał dwie: najpierw o 21.15, ze standardami jazzowymi i muzyką orkiestrową, i potem o 22.15, właśnie Jazz Hour, która rozpoczynała się słynnym wstępem Duke’a Ellingtona Take the A Train. Wydaje mi się, że dzięki temu ten utwór stał się najsłynniejszym, najbardziej rozpoznawalnym standardem jazzowym na świecie. Ocenia się, że w okresie największej słuchalności, w drugiej połowie lat pięćdziesiątych, słuchało Willisa Conovera 100 mln ludzi na całym świecie. W Chinach, na Kubie, ale w Polsce szczególnie. W Polsce lat pięćdziesiątych muzycy słuchali tych audycji codziennie. Oni nie tylko słuchali, oni czekali na te audycje!

Jerzy Szczerbakow: To była audycja codzienna?

Paweł Brodowski: Codzienna, nadawana pięć albo sześć razy w tygodniu. Byłem za mały, żeby słuchać Willisa Conovera w latach pięćdziesiątych, słuchałem dopiero w sześćdziesiątych, więc więcej wiem z opowieści samego Willisa i muzyków. Andrzej Trzaskowski mówił, że audycja Willisa Conovera była pierwszą akademią jazzu, kiedy nie było innej akademii. Jan Ptaszyn Wróblewski opowiadał, że sekstet Komedy w momencie formowania się zespołu spotykał się po to tylko, żeby słuchać zbiorowo tej audycji. Umawiali się, bo nie mieli magnetofonów: „Ty spisujesz pierwsze dwa takty, a ja spisuję dwa następne, następne ty…”. Z ogromną intensywnością słuchali tej audycji. Na czym polegała wielkość Conovera? To była szkoła smaku, to była szkoła stylu, to była szkoła kultury, ogromnej wiedzy. Erudycja i szkoła języka angielskiego - on mówił tym swoim dźwięcznym barytonem bardzo powoli po to, żeby jego słowa były wyraźnie słyszalne na całym świecie. Słuchacze uczyli się języka angielskiego, słuchając Willisa Conovera.

Piotr Wickowski: Willis Conover miał chyba poczucie misji rozprzestrzeniania jazzu na cały świat. W jego w audycjach pojawiały się też polskie zespoły.

Paweł Brodowski: Wszystko się zaczęło od słynnej wizyty w pięćdziesiątym dziewiątym roku. Odbyło się wtedy jego spotkanie w filharmonii z polskimi muzykami. Czołowe grupy jazzowe grały dla Willisa, on słuchał, to wszystko było nagrywane i wydane pod tytułem Willis Conover Meets Polish Jazz. Po raz pierwszy z taką siłą, takiej wielkości czcionką pojawił się na płycie napis „Polish Jazz”. Wtedy to zjawisko zostało sformułowane i tak dobitnie pokazane. Wtedy Willis dawał rady muzykom. Oni pytali go, jak wypadli, a on mówił: „Jest kilku wybitnych muzyków wśród was, kilkunastu dobrych, ale mam zastrzeżenia do sekcji rytmicznej. Perkusiści i kontrabasiści - tu macie najwięcej do zrobienia. Radzę wam, studiujcie własną muzykę, wprowadźcie elementy własnej muzyki do tego, co gracie, żeby się odróżnić od amerykańskiego jazzu, bo w bezpośrednim starciu z gigantami amerykańskiej muzyki jazzowej raczej nie macie szans, a nawet gdybyście mieli szansę, to zawsze będzie to muzyka wtórna. A liczy się oryginał”.

Mariusz Bogdanowicz: Ja mam też bardzo subiektywne i osobiste wspomnienia, jeśli chodzi o Conovera. Kiedy założyliśmy zespół Heavy Metal Sextet, który święcił triumfy, wygrywał festiwale, konkursy, i kiedy nagraliśmy pierwszą płytę, to ktoś musiał mu tę płytę wręczyć. Oczywiście nie znaliśmy wtedy jeszcze Conovera, gdzieś go tam widzieliśmy z daleka, na Jazz Jamboree, pojawiał się jako mityczna postać, zabrakłoby śmiałości, żeby podejść. Nie wiem, jak to się w końcu stało, ale ta płyta do niego dotarła. I pamiętam, jak Ptaszyn zadzwonił do nas do akademika, bo już się znaliśmy z nim, żeby nas uprzedzić, że będziemy w… audycji Conovera. Poszedł mój utwór Proszę natychmiast przestać padać. Jak to usłyszałem, to niebo się zatrzęsło i ziemia pod nogami - po prostu coś pięknego.

Chciałbym nieco sparafrazować fenomenalną sentencję Pawła, że jesteśmy dziećmi Willisa Conovera. Moje pokolenie może powiedzieć, że jesteśmy dziećmi Jana Ptaszyna Wróblewskiego. W latach siedemdziesiątych były przede wszystkim Trzy Kwadranse Jazzu, audycja w Programie Trzecim Polskiego Radia, w poniedziałki, środy i piątki, od 22.15 do 23.00. W poniedziałki były aktualności, które prowadził Jan Borkowski, w środy problemy, które prowadził właśnie Jan Ptaszyn Wróblewski, i w piątki dyskografie. Później zamieniono miejscami aktualności z problemami. Z zapartym tchem czekaliśmy na te poniedziałkowe, środowe i piątkowe audycje. Właśnie audycje Ptaszyna, który poruszał problemy techniczne, tak na dobrą sprawę były jedynym źródłem, żeby się dowiedzieć ważnych szczegółów. Byliśmy jeszcze za młodzi, żeby jeździć na warsztaty, jeszcze nie umieliśmy grać, ale już pasja do jazzu w nas była wielka.

Dla mojego pokolenia, które zaczynało się interesować jazzem w latach siedemdziesiątych, głównym źródłem jazzu było wtedy wychodzące jeszcze pismo Jazz, Jazz Forum i Trzy Kwadranse Jazzu. Słuchaliśmy radia namiętnie, nie było takiej opcji w ogóle, żeby odpuścić słuchanie Trzech Kwadransów Jazzu. Nagrywaliśmy na szpulowe magnetofony ZK-120, później ZK-140 już czterościeżkowy. Odsłuchiwaliśmy, uczyliśmy się z tych nagrań. Ptaszyn genialnie opowiadał, zwracał uwagę, co jest ważne. Bo Ptak mówi tak, że to jest przystępne, komunikatywne, nie zagłębia się w meandry, które byłyby dla 90 procent słuchaczy niezrozumiałe. Przybliża nawet laikom, tak żeby było zrozumiale i czytelnie. Wielkim fenomenem jest potrafić tak mówić.

Paweł Brodowski: Nie zapominajmy, że Ptaszyn zdobył tytuł Mistrza Mowy Polskiej. To, co on mówi, sposób, w jaki on mówi, jest literaturą.

Wracając do Willisa Conovera – na wzór jego audycji zostały stworzone Trzy Kwadranse Jazzu, nawet o tej samej godzinie – 22.15, 45 min z charakterystycznym, powtarzającym się sygnałem rozpoczynającym audycję. Jazz, radio i film - to są wynalazki XX wieku, nowe formy sztuki, które się uzupełniały. Dzięki radiu w Ameryce, w okresie przedwojennym, jazz mógł na taką skalę rozkwitnąć i stać się muzyką rozrywkową, słuchaną przez miliony ludzi. Były audycje nadawane z klubów na żywo, których masowo słuchano. Potem przyszła wojna, ale ten proces jeszcze w Ameryce trwał, może w mniejszej skali, natomiast w Europie został totalnie przystopowany przez dwa zderzające się totalitaryzmy, dla których muzyka jazzowa stanowiła zagrożenie. Bo muzyka jazzowa jest z samej definicji, z natury muzyką wolności, w każdym aspekcie. Jest muzyką zawsze z jakąś odrobiną fantazji, szaleństwa, wolności wyboru na każdym etapie. Każda nuta jest decyzją własną, jest decyzją wolną, suwerenną każdego z muzyków. Na tym polega fenomen tej muzyki jako muzyki wolności.

W latach powojennych w polskim eterze pojawiała się muzyka jazzowa bardziej taneczna, przedwojenna, w stylu Glenna Millera. W roku czterdziestym dziewiątym to zostało zastopowane, muzyka jazzowa zeszła do podziemia, została totalnie wyrugowana z anten Polskiego Radia. Wtedy miłośnicy jazzu słuchali radiostacji zagranicznych. Przede wszystkim trzech: Monachium, BBC i Berlin – Radio RIAS. W Polsce pierwszą jaskółką zmian w radiu były koncerty grupy MM 176 Andrzeja Kurylewicza. Ten zespół instrumentalny spotykał się na dziedzińcu Piwnicy pod Baranami i gdzieś koło południa nadawano codziennie audycje, nie były one tylko stricte jazzowe, tam była również muzyka rozrywkowa, ale wtedy właśnie zaczęto słuchać jazzu w polskim radiu. W pięćdziesiątym szóstym Leopold Tyrmand, na fali swojej ogromnej popularności po ukazaniu się powieści Zły, miał już swoją audycję.

Mariusz Bogdanowicz: Chciałbym rozwinąć temat orkiestr radiowych. Na przykład w latach sześćdziesiątych Studio M1 Bogusława Klimczuka było takim swego rodzaju warsztatem młodych muzyków i aranżerów. Tam mój tato Leszek Bogdanowicz zaczął przynosić swoje aranże, Wojtek Karolak też tam zaczynał. Bardzo wielu znakomitych twórców tam właśnie zaczynało. Później powstało Studio Jazzowe Polskiego Radia, oczywiście pod dowództwem Ptaka, gdzie grała plejada polskich jazzmanów, grali wszyscy najlepsi.

Paweł Brodowski: I takich orkiestr w tej chwili nie ma.

Mariusz Bogdanowicz: Niestety tak. Później powstały orkiestry o profilu raczej rozrywkowym, do nagrań i do - mówiąc nieładnie - obsługi festiwali, w których też grało bardzo wielu jazzmanów. Te orkiestry nagrywały również utwory jazzowe.

Ale ważny jest ten nagraniowy aspekt… Przecież dla radia nagrywały czołowe polskie zespoły jazzowe. Były sesje nagraniowe niemalże równoległe z nagraniami płytowymi. Rejestrowano czasami te same utwory w innych wersjach.

Jerzy Szczerbakow: W latach dziewięćdziesiątych nastąpiły radykalne zmiany, zmienił się ustrój polityczny i z anten radiowych zniknęły programy jazzowe, bo były inne potrzeby.

Piotr Wickowski: Pojawienie się wielu komercyjnych stacji nie pociągnęło za sobą jakiejkolwiek popularyzacji jazzu, wręcz przeciwnie, można powiedzieć, że jazz został zupełnie pominięty przez te nowe stacje. Sprofilowanie programu spowodowało, że zabrakło miejsca na jazz. I właściwie tylko Radio Jazz, które założył Mariusz Adamiak w połowie lat dziewięćdziesiątych, grało tę muzykę.

Jerzy Szczerbakow: Zawsze się znajdą pasjonaci, którzy jazz przemycą z potrzeby serca. Nas wszystkich, jak tutaj jesteśmy zebrani, też potrzeba serca skłoniła do zajmowania się tym, czym się zajmujemy zawodowo.

Paweł Brodowski: Radio jest w trudnej sytuacji, zresztą nie tylko radio, prasa papierowa, wszyscy jesteśmy w trudnej sytuacji, bo teraz wszystko jest dostępne, wszystko zastępuje YouTube, Facebook.

Jerzy Szczerbakow: Największym problemem jest w zalewie mnóstwa wartościowych i bezwartościowych mediów znalezienie czegoś ciekawego. Bo tak jak powiedział Paweł, jest YouTube, są serwisy streamingowe z muzyką. Właściwie można sobie samemu słuchać…

Mariusz Bogdanowicz: Można sobie samemu skonfigurować program radiowy.

Jerzy Szczerbakow: A czy radio ma dla ciebie jakąś inną wartość?

Mariusz Bogdanowicz: Ma, i to wielką. Magia radia polega na tym, że tu siedzi prowadzący, w tym studiu jest sam, ale ma poczucie więzi ze słuchaczami. Wydaje mi się, że jest tak samo, jak było zawsze, i to się nie zmieni. Będzie audycja prowadzona na żywo, będą emocje, że teraz słuchamy razem ze słuchaczami tej muzyki, komentujemy ją na żywo, na bieżąco. Radio to jest zjawisko, telewizja jest dosłowna, wszystko widać, kawa na ławę… Dlatego rola radia jest nie do przecenienia.

Piotr Wickowski: Faktem jest jednak, że radio stanęło przed dużym wyzwaniem. Coraz więcej ludzi w ogóle nie słucha radia, w tym również jazz fani nie słuchają. Spotykam się z muzykami jazzowymi młodszych pokoleń, dla których serwis streamingowy jest głównym źródłem informacji. Są nawet tacy, którzy przedkładają to, co podpowiada automat na podstawie dotychczasowego gustu, na podstawie tego, czego się słuchało wcześniej, nad pracę prezentera, redaktora, który układa audycję.

Jerzy Szczerbakow: Piotrze, a co dla ciebie w radiu jest wyjątkowe?

Piotr Wickowski: Człowiek, który mówi do słuchaczy i który wybiera własny program. Ten człowiek może nawet się mylić, może błądzić, może mieć gust, który mnie, jako słuchaczowi, nie odpowiada, ale jest to jego indywidualny wybór, który jest czymś podyktowany. Jest w tym jakaś logika, jest w tym jakaś historia. Natomiast automat jest po prostu automatem.

Jerzy Szczerbakow: Wszyscy kiwamy głowami w tym momencie.

Paweł Brodowski: W każdym razie, moim zdaniem, najważniejsze jest żywe radio. Nie chodzi o puszczanie płyt, płyty są powszechnie dostępne, ale o żywe radio.

Mariusz Bogdanowicz: Słowo, tak.

Jerzy Szczerbakow: Można powiedzieć górnolotnie - z serca do serca. Czyli z jednej strony jest ktoś, kto przeżywa muzykę i chce się swoimi emocjami podzielić. Lubię słuchać radia głównie dlatego. Oczywiście mogę dotrzeć do każdej muzyki, ale idę według własnego klucza, we własnej głowie, sięgam swoimi schematami, natomiast słuchając czyjejś audycji, poznaję nowe rzeczy, nowe skojarzenia, nowe sposoby rozumienia muzyki, czasami nowe pomysły do eksploracji. Zdarza mi się również korzystać z serwisów streamingowych i ich algorytmów, które mi podrzucają podobne. I za każdym razem to są takie mechaniczne oczywiste oczywistości.

Piotr Wickowski: Jest jeszcze bardzo ważny aspekt tych ludzi, którzy prowadzą te audycje. Zazwyczaj jest tak, jeśli chodzi o muzykę jazzową, że tę muzykę naprawdę prezentują pasjonaci, eksperci. Ludzie, którzy wiedzą niemal wszystko, bądź przynajmniej starają się dowiedzieć niemal wszystkiego, wyszukują ciekawostki itd. Więc tego właśnie nie zastąpią streamingi, bo człowiek, który drąży temat, który robi to z pasji, ma zupełnie coś innego do zaproponowania.

Mariusz Bogdanowicz: Oczywiście, ta pasja jest w ogóle tym, co wyróżnia ludzi, którzy zajmują się muzyką jazzową.

Paweł Brodowski: Oczywiście wielkie wyzwanie czeka radiowców, bo jest coraz trudniej, wraz z rozwojem technologii. Jest coraz więcej pracy, coraz większa jest odpowiedzialność. Jazz to jest dźwięk i radio to też jest dźwięk. Radio zawsze będzie towarzyszyło muzyce - i tej nagranej, i tej wykonywanej na żywo na koncertach. Jest przyszłość, tylko duże rozproszenie środków przekazu stało się głównym niebezpieczeństwem. Trzeba ogromny wysiłek włożyć w promocję tego, co się robi. Coraz więcej wysiłku. Nigdy już nie będzie łatwiej, będzie tylko trudniej.

Wyczuwam w światowym jazzie - w europejskim, a w polskim szczególnie - jakąś nieprawdopodobną energię, która wzrasta, przybiera na sile. My jesteśmy walczącymi wojownikami. Nie składamy jeszcze broni, ale czujemy za plecami nowe pokolenie. Jesteśmy spokojni o nich, bo oni nawet nie muszą się od nas uczyć. Oni w momencie swojego startu mają większe rozpoznanie sytuacji, większe umiejętności techniczne, technologiczne.

Rozmowa ukazała się w gazecie JazzPRESS Listopad-grudzień 2019 roku

Tagi w artykule:

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO