fot. Wojciech Grzędziński
Początki ich wspólnego grania sięgają gdyńskiego Ladies’ Jazz Festival 2023, którego to konkursu ich wokalistka Zuza Baum została jedną z laureatek. W 2024 roku grupa zwyciężyła Jazz Around Open Stage, co zapewniło jej miejsce w lineupie festiwalu odbywającego się w parku przy Zamku Ujazdowskim w Warszawie. Choć są składemniemałym, to na potrzeby nagrania jednego z utworów spontanicznie skrzyknęli jeszcze 23 zaprzyjaźnionych wokalistów z całej Polski, z którymi naprędce stworzyli chór gospel. The Ancimons, bo o nich mowa, ewidentnie zdają się mieć receptę na zyskiwanie ludzkiej przychylności. Obecnie sekstet, którego debiut debiutancki album Let Them Play! ukazał się w tym roku, współtworzą: Zuza Baum (wokal), Jasiek Piwowarczyk (wokal), Mateusz Szczypka (gitara), Kuba Banaszek (instrumenty klawiszowe), Bartek Matyasik (bas) i Tymek Huget (perkusja).

The Ancimons ‒ Let Them Play!
Rafał Marczak: Obserwując The Ancimons i wasze działania wokół debiutanckiego wydawnictwa Let Them Play!, odnoszę wrażenie, że twoja rola wykracza poza komponowanie i śpiew. Zuza, czym jeszcze zajmujesz się w The Ancimons?
Zuza Baum: Jeśli w języku polskim mówimy o składzie muzycznym, to nazywamy go zespołem, a tak naprawdę są to grupy pracownicze, w których jest jedna osoba decyzyjna, zajmująca się wszystkim, a reszta ma dużo mniej obowiązków. W moim przypadku są to prawie wszystkie role, bo jestem managerką, bookerką, tekściarką, kontent creatorką, edytorką, a także zajmuję się social mediami. Im dłużej się tym zajmuję, tym większemam oczekiwania co do tego, jaką jakość chcę sobą prezentować.
Na tym nie poprzestajesz – stoisz na czele Bam Bam Label, której nakładem płyta się ukazała. Skąd pomysł na tę inicjatywę?
W pewnym momencie mojego życia stwierdziłam, że chciałabym prowadzić wytwórnię, a także zajmować się edukacją i wspierać artystów. Wynika to z tego, że spotkałam masę ludzi mających o wiele więcej zasobów niż ja – lepiej śpiewają czy piszą. Natomiast z jakiegoś powodu nie wiedzą, od czego zacząć funkcjonowanie w branży muzycznej. Czasami otrzymuję maile od takich osób i okazuje się, że one nie wiedzą, że np. powinny stworzyć presspack. Nie uważam się za alfę i omegę – wciąż popełniam błędy, ale chciałbym, żeby Bam Bam Label była przestrzenią do tego, aby móc popełniać je wspólnie i wywoływać dyskusję o tym, jak się na tym rynku odnaleźć. Zauważyłam, że niewiele jest w Polsce wytwórni okołojazzowych, które podchodziłyby do tego tematu bardziej holistycznie.
W świadomości wielu słuchaczy The Ancimons mogli zapisać się jako ta szalona grupa z teledysku do utworu Let Them Play!, na potrzeby którego zmontowaliście 23-osobowy chór gospel. Co za rozmach!
Dosłownie dwa tygodnie przed wejściem do studia Jasiu przyniósł na próbę numer i powiedział, że chciałby, żeby został on zaśpiewany przez chór gospel:„Kurczę, Zuza, to jest moje marzenie!”.
Nie mieliśmy takich pieniędzy, żeby pozwolić sobie na profesjonalny chór gospel. Stwierdziliśmy, że mamy masę znajomych i przyjaciół, którzy są profesjonalnymi wokalistami. Podzwoniliśmy po ludziach, a oni się zgodzili. To był jeden z tych momentów w moim życiu, kiedy pomyślałam, że karma wraca, bo wielokrotnie udało mi się bezinteresownie pomóc ludziom.
Oczywiście nie dało się zrobić próby chóru składającego się z 23 osób z różnych zakątków Polski, więc wszyscy spotkali się po raz pierwszy już w studiu. Jak Kuba Krukowski, nasz realizator, usłyszał, że oni nigdy nie śpiewali razem, to się załamał: „Zuza, przygotuj się, że to się nie uda”.Chwilę potem oni zaczęli śpiewać, a Kuba odwrócił się, złapał mnie za rękę i powiedział: „Piękni są, pięknie śpiewają, gratuluję ci!”.
Potem zaczął się wyścig z czasem. Jasiu był w live roomie i śpiewał z tym zespołem, a ja w reżyserce pilnowałam czasu, bo mieliśmy łącznie trzy godziny, żeby to nagrać. Tak często patrzyłam na zegarek, że jestem przekonana, że w ciągu godziny widziałam każdy ruch wskazówki! Gdy już się udało, zostało nam dosłownie dziesięć minut do zamknięcia studia, a chcieliśmy jeszcze nagrać teledysk. To były dwa, niepełne nawet, przeloty kamerą. W sekundę wymyśliliśmy jak jednocześnie zrobić to efektywnie i efektownie. Ile tam było stresu, wzruszenia, ale zarazem magii… dla takich momentów robi się muzykę!
Zaproszonych postaci jest więcej, by wspomnieć choćby Nikolę Kołodziejczyka, dzięki któremu na waszej płycie gości kwartet smyczkowy Cozy Session Quartet. Kto z nich pojawił się najpierw?
Zdecydowanie najpierw był pomysł na zaangażowanie smyków, a później okazało się, że to będzie Nikola Kołodziejczyk. W dziewięciu na dziesięć przypadków powiedziałabym, że chcę nagrać utwory z kwartetem smyczkowym, po czym chwilę przed wejściem do studia stwierdziłabym, że to jest za drogie, wymaga dużo zachodu i... kiedyś wrócimy do tego pomysłu [śmiech]. Tutaj byłam dość mocno zobowiązana, żeby spełnić pierwotne założenia z uwagi na to, że realizowaliśmy tę płytę w ramach VeloTalent, programu stypendialnego prowadzonego przez VeloBank. A skąd ten pomysł znalazł się w tym projekcie? Od pięciu lat słuchamy z Kubą (Banaszkiem) płyty Light and Shadow Nate’a Smitha, na której przepięknie nagrane są smyki. Zadurzyłam się w tym brzmieniu i pomyślałam, że chcę choć kapkę tej magii na naszym krążku.Wiedziałam też, że to musi być Nikola, bo jest freakiem, a ja uwielbiam z takimi pracować. On jak się zajara czymś, to zrobi w jedną noc to, co inni robią w miesiąc. Tak było w przypadku No One Makes Me.
Co ciekawe, inny utwór, czyli Coffee, przygotował dopiero po tym, jak wyszliśmy ze studia. Kwartet dokładał smyki już do gotowego numeru, co było ciekawym doświadczeniem, bo my w studiu wiedzieliśmy, że tam będzie jakaś warstwa, wobec czego musieliśmy tak zagrać, żeby zostawić miejsce, a jednocześnie nie grać asekuracyjnie. Myślę, że to było wyzwanie dla nas wszystkich.
Bajkowej otoczki jednej z kompozycji dodaje także wibrafonista Tymek Kosma...
Tymka Kosmy nie znałam przed tym nagraniem, poznaliśmy się w samochodzie w drodze do studia, gdy odbierałam go z teatru. W skrócie opowiedziałam mu, że tytułowe T w utworze, który ma nagrywać, oznacza tatę. Nie oczekiwałam niczego konkretnego, miał „zagrać” siebie z myślą, że chodzi o tatę. W zasadzie zagrał w moim odbiorze odwrotność emocji, które chciałam tam zawrzeć. Po czym okazało się, że to było dokładnie to, czego ten utwór potrzebował. Myślę, że to jest właśnie magia muzyki – tworząc ją, możemy mieć pewne intencje, a ktoś i tak zinterpretuje ją po swojemu.
Zdaje się, że nad zgrabnym połączeniem tych wszystkich różnorodności czuwał DJ Eprom?
Tak, esencjonalną częścią przedsięwzięcia jest Michał Eprom Baj, który odpowiada za miks i mastering całej płyty, a było to nie lada osiągnięcie. Jest nas sześcioro w The Ancimons i jak się okazało podczas miksów, każde z nas ma własnąwizję brzmienia zespołu,ale też każdego instrumentu w kontekście tego zespołu. Myślę, że nie udałoby się to, gdyby nie Michał, profesjonalista i artysta, który wykręcił jeszcze więcej niż tam było, a także „dobry wujek” potrafiący powiedzieć, że dane zabiegi nie wyjdą nam na dobre. To było trudne dla zespołu, ale zaufaliśmy mu. Ponadto w Enjoy The Show Michał nagrał beat maszynę z Gabi Ciiicho, która dołożyła swoje dźwięki, co też poszerzyło wachlarz kolorystyczny Let Them Play!, bo ta płyta ma masę odcieni.
Zuza, intrygująca jest również okładka waszego albumu. Czy możesz rozjaśnić nam jej przesłanie?
Ancymony to inaczej nicponie, gałgany, psuje…, gdy harcują, to wazony spadają i się tłuką… [śmiech]. Waza z okładki, która rozpada się podczas tych zabawnych i kreatywnych figli, jest posklejana plastrami. Ale gdy wysuniesz płytę, to zobaczysz oczy ancymonów, chowających się w wazonie i czekających tylko na to, by znowu poharcować! Jeszcze jedna interpretacja grafiki nawiązuje do kintsugi – japońskiej sztuki naprawy ceramiki przy użyciu złota – co czyni potłuczone naczynie jeszcze bardziej wartościowym. Z naszą płytą i zespołem jest podobnie – coś, co może zostać uznane przez kogoś zaniedoskonałe, jeśli potraktuje się to z należytą czułością i miłością, zyskuje na wartości.