Już samo wyjście sprężystym lekkim krokiem 72 letniego młodzieńca nadało rytm temu niecodziennemu wydarzeniu. Legenda muzyki tego wieczoru była w świetnej formie. Nic z rutyny, która wkrada się podczas tras koncertowych. Kontakt z publicznością, wyśmienity humor, radość z kreowania muzyki tylko dodawaly koloru. Hancock przywiózł świetnych artystów - basista James Genus, gitarzysta Lionel Loveke i wyjątkowy perkusista Trevor Lavrence.
Tak zgranego, podążającego za myślą leadera, "komponującego'' na żywo i samoinspirujacego sie zespołu grającego elektryczny jazz dawno nie widziałem. Przewijające się melodie prostych, znanych hitow wyłaniały sie ze skomplikowanych rytmicznie nowych aranżacji mistrza. Forma mogła ksztaltować się na żywo. bo jak zespoł jest tak skupiony, swobodny i rozegrany w trasie to jest jednym organizmem. Nawet "Rockit" zabrzmiał świeżo, dzięki indywidualnemu językowi każego z instrumentalistów, co dowodzi, że nawet z dyskoteki można zrobić wielką sztukę.
Impresjonistyczna, wyrafinowana solowa imrowizacja dała oddech bardzo rytmicznej muzyce i wprowadziła mnie w świat piękna. Potem znowu czad. Improwizacje Hancocka na fortepianie z zespołem to pełnia witalności. Radość daje siłę, aż chce się tańczyć, co czuć było w utworach wykonywanych przy użyciu naramiennego keybordu. Koncert z pozytywnym przekazem. Publiczność nagrodziła występ owacją na stojaco. Chciałoby się jeszcze.
Artur Dutkiewicz
Herbie Hancock wystąpił 15 lipca w Sali Kongresowej w ramach Warsaw Summer Jazz Days.