Relacja

Era Jazzu: Aquanet Jazz Festival

Obrazek tytułowy

fot. Paulina Krukowska

Era Jazzu: Aquanet Jazz Festival – Poznań, Blue Note, CK Zamek, Aula UAM, 12-14 kwietnia 2019 r.

Przekraczając granice

Artyści ogłaszani w tegorocznym programie Ery Jazzu, w pierwszym odruchu, wzbudzali we mnie obawy. Z jednej strony ich działalność kojarzyła się z muzyką oddaloną od środka gatunku, z drugiej zaś prawie każdy stosunkowo niedawno gościł w Poznaniu. Czym więc mogli zaskoczyć? Po uczestniczeniu we wszystkich koncertach, mogę pogratulować organizatorom intuicji. Zaproszeni goście udowodnili, że nie ustają w poszukiwaniach inspiracji, imponując kreatywnością. Do tego niezwykle skutecznie porywają publiczność.

Powrót na klubową scenę

Najlepszym tego dowodem był niedzielny koncert Rebekki Bakken, ale o tym za chwilę. Otwarcie festiwalu miało miejsce dwa dni wcześniej w klubie Blue Note. Wybór miejsca był ściśle podyktowany repertuarem zespołu o egzotycznej nazwie Afroïstic Trio. Faktycznie, elektryczny funk łączony przez nich z afrykańską tradycją, w tutejszej przestrzeni sprawdził się idealnie. Liderem grupy jest amerykański basista Reggie Washington, który po czterech latach powrócił na tę scenę. Już w pierwszym utworze Fall zaskoczył pamiętających poprzedni występ, tym razem sięgając po kontrabas. Choć warto docenić jego biegłość w operowaniu akustycznym instrumentem, to bez wątpienia prawdziwy kunszt ujawnia podłączając gitarę do prądu. Kiedy z głośników płynęły soczyste partie basówki, jak podczas Cake czy Scorpion, widownię ogarniała zupełnie inna energia.

Gwiazdą wieczoru okazał się jednak partnerujący mu senegalski gitarzysta Herve Samb, błyszczący zwłaszcza, gdy zespół sięgał po jego kompozycje (Sama Yaye i Fodjum). Szczególnie magicznie wybrzmiał hołd złożony nieżyjącemu Soribie Kouyaté, kiedy Samb samodzielną impresją nawiązał do dźwięków kory. Skład tria uzupełnił pochodzący z Beninu perkusista Ulri Yul Edorh.

P1010723.jpg fot. Paulina Krukowska

Autorskie hołdy mistrzowi

Era Jazzu od zawsze stawia sobie za cel przybliżanie nieznanych artystów, często po raz pierwszy koncertujących w Polsce. Idąc w jej ślady, wiele imprez nawiązało potem do tej misji, konkurując o prymat na krajowej mapie. Nie dziwi więc, że podjęto działania służące rozszerzeniu oferty programowej. Dlatego powołano Poznań Jazz Project, w ramach którego przez ostatnie lata młodzi artyści występowali u boku legend.

Tak się składa, że ci, wówczas początkujący adepci, są obecnie siłą napędową jazzowego środowiska. Poza indywidualnymi projektami tworzą też pionierski, choćby przez instrumentarium, zespół Weezdob Collective. W jego składzie grają: Kacper Smoliński – harmonijka ustna, Kuba Marciniak – saksofon, Piotr Scholz – gitara, Damian Kostka – kontrabas i Adam Zagórski – perkusja. Grupa jest ściśle związana z Festiwalem i dobrze się stało, że w końcu zaistniała jako jedna z jej gwiazd. Muzyków poproszono o autorski hommage Krzysztofowi Komedzie, którego pięćdziesiątą rocznicę śmierci anonsowano jako motyw przewodni dwuczęściowego, sobotniego koncertu.

Przyznam, że była to kolejna chwila zwątpienia w program tegorocznej Ery Jazzu. Ile bowiem już było (i będzie) interpretacji spuścizny wielkiego kompozytora? Wątpliwości szybko rozwiał jednak Piotr Scholz, zapewniając na konferencji prasowej: „Krzysztof Komeda był osobą twórczą, a nie odtwórczą i tym tropem chcemy zmierzać”. W istocie – żadna z ośmiu oryginalnych kompozycji, napisanych przez członków zespołu, nie sprowadziła się do nachalnego krążenia wokół kultowych tematów, a przy tym każda mogłaby śmiało wywodzić się z repertuaru pianisty.

P1020197.jpg fot. Paulina Krukowska

Występ wzbogaciła recytacja fragmentów książki Czas Komedy czytanych przez Pawła Sztompkego oraz projekcja zdjęć Marka Karewicza. Choć pomysł z przybliżaniem biografii mistrza był jak najbardziej słuszny, to mam wrażenie, że nieco wytrącił energię świetnej gry instrumentalistów. W takich chwilach muzyka zawsze najlepiej przemawia, a obszerne fragmenty wspomnianej książki i tak zawarto w specjalnej publikacji, przygotowanej na tę okoliczność.

W drugiej części koncertu zaprezentował się radio.string.quartet.vienna – kwartet smyczkowy, w którego repertuarze Joe Zawinul pojawia się obok Radiohead… Tą eklektyczną twórczość lokalna publiczność poznała już w 2016 roku na festiwalu Enea Enter, co przypomniała kompozycja Song – Ode An Den Freud. O ile dobrze pamiętam to jedyna powtórzona pozycja, reszta miała już charakter premierowy. Intrygujące Echos czy liryczne Book Of Love promowały najnowszy album grupy In Between Silence, ale widownia, zgodnie z zapowiedziami, oczekiwała przede wszystkim muzyki Krzysztofa Komedy. W początkowych ustaleniach zespół zobowiązał się zinterpretować wyłącznie Kattornę, ale ostatecznie poszerzył selekcje o Kołysankę Rosemary i Crazy Girl.

Zestawienie instrumentów – skrzypce: Bernie Mallinger, Igmar Jenner, altówka: Cynthia Liao oraz wiolonczela: Sophie Abraham – przywołuje na myśl rodzimy Atom String Quartet, który z powodzeniem sięgał po podobny repertuar. Znowu powróciło więc pytanie: co nowego można jeszcze zaoferować? Dużo! Występ wiedeńskich kameralistów udowodnił jak nieograniczone są sposoby interpretacji znanych melodii. To doprawdy imponujące, że zwłaszcza w przypadku tak ogranej już Kołysanki, są jeszcze przestrzenie zapewniające tajemniczość i nieprzewidywalność tej melodii.

Niespodziewane zakończenie

Zamknięcie imprezy przypadło norweskiej wokalistce Rebece Bakken. Swoim występem dała ona doskonały przykład, jak charyzma artysty wpływa na widownię, nie zawsze oswojoną z danym gatunkiem. Domyślam się, że dostojna przestrzeń Auli Uniwersyteckiej, zdaniem większości, zarezerwowana jest dla bardziej klasycznych dźwięków, Bakken natomiast bliżej do przydrożnego baru, w którym, jak sama stwierdziła, czuje się najlepiej. Choć jej uroda i wdzięk dalekie są od wizerunku klienteli obskurnych wnętrz, to mocny i lekko zachrypnięty głos, którym operuje, znakomicie by się tam sprawdził.

Artystka zaprezentowała przekrój swojej twórczości, niezależnie jednak czy były to nowsze pozycje (Closer, Yankee Days), czy nieco starsze (Love Is Everything, Ghost In This House), każdą widownia przyjęła równie entuzjastycznie. Dla mnie absolutnym zaskoczeniem była kompozycja Korset vil jeg aldri vike So ro. Ta oszczędna, protestancka pieśń kościelna przerodziła się w iście triphopowy hymn. Był to fragment, kiedy towarzyszący jej muzycy – Ola Gustafsson (gitara), Eirik Tovsrud Knutsen (instrumenty klawiszowe), Jonny Sjo (kontrabas) i Rune Arnesen (perkusja) – mogli puścić wodze szaleństwa, serwując serię przeszywających riffów.

Era Jazzu zaskoczyła bezkompromisowością. W ustanowionym przez UNESCO roku Krzysztofa Komedy, nie udała się prostą ścieżką odegrania znanych melodii. Zapewnienie artystom pełnej swobody, każdorazowo doskonale się sprawdza i chciałbym, żeby zawsze cechowało to podobne imprezy. Upamiętnienie wielkiego kompozytora, pochodzącego przecież z Poznania, musiało mieć jednak odpowiedni wymiar, który zdecydowano rozłożyć w czasie. Międzynarodowe projekty interpretujące Komedę, jak te przygotowane przez radio.string.quartet.vienna i Weezdob Collective, przez kolejne pięć lat będą wypełniać program festiwalu. Doczekają się też rejestracji i wydania w formie albumu.


Tekst ukazał się w magazynie JazzPREE 5/2019

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO