Jedną z kompozycji zawartych na albumie Climbing Trees Rafał Sarnecki oznaczył intrygującym tytułem Write A Letter To Yourself. Ostatnio, zwłaszcza wśród sportowców, modne stało się publikowanie listów do „młodszego mnie”. Dzielą się oni w nich refleksjami nad przebiegiem kariery i tym jak mogliby pomóc sobie, mając na plecach bagaż doświadczeń. Choć nie wiem co było inspiracją dla polskiego gitarzysty, to właśnie w tym kontekście zacząłem odbierać jego najnowszą produkcję.
Dla jasności – nie mam zamiaru sugerować, że autor rozlicza się już z dotychczasowego dorobku. Jest wciąż młodym twórcą, rozwijającym się i odkrywającym pokłady nowych inspiracji. Jednak poza przytoczonym tytułem, również okładka płyty intuicyjnie przeniosła mnie do początków jego kariery. Za oprawę graficzną wszystkich dotychczasowych albumów odpowiada ta sama osoba – Magda Zasłona, a jej ostatni projekt zdaje się nawiązywać właśnie do wizerunku debiutanckiego Songs From A New Place (2008).
Rafał Sarnecki od 2005 roku mieszka w Nowym Jorku, gdzie solidnie pracował na rozpoznawalność i uznanie lokalnego środowiska. To właśnie spotkani tam artyści stali się członkami jego zespołu, z którym w identycznym składzie nagrał poprzednią płytę Cat’s Dream – lider (gitara i kompozycje), Bogna Kicińska (głos), Lucas Pino (saksofon tenorowy, klarnet basowy), Glenn Zaleski (fortepian), Rick Rosato (kontrabas) i Colin Stranahan (perkusja). Porównując oprawę plastyczną wspomnianych wcześniej okładek, obecna muzyka Sarneckiego nie jest już jednak tylko zabawą wśród tańczących znajomych, ale świadomym wykorzystaniem talentów zaproszonych muzyków.
Gitarzysta w trakcie czterech lat od wydania ostatniej płyty dalej mocno pracował nad swoim warsztatem. Instrumentalnie już dawno uznano go wybitnym profesjonalistą, z sukcesami realizuje się zresztą jako pedagog, teraz jednak skupił się na pogłębianiu technik kompozytorskich. W tej dyscyplinie obronił doktorat na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie. Pozwoliło mu to poznać nowe rozwiązania, które zdecydowały o charakterze Climbing Trees. Nie wpłynęło to bynajmniej na charakter jego pracy – wciąż dogłębnie przemyślanej i dopracowanej w najmniejszych szczegółach. Jak przyznał w wywiadzie podczas tegorocznych, chodzieskich warsztatów: „Bardzo długo piszę i bardzo dużo zmieniam. W trakcie prób i koncertów uczę się dopiero jak chciałbym, żeby te utwory zabrzmiały”.
Już na poprzednim krążku czuło się zmianę w brzmieniu muzyki Sarneckiego. Zwłaszcza zastąpienie trąbki (na drugim albumie The Madman Rambles Again, nagranym również w sekstecie, między innymi z Jerzym Małkiem) wokalizą, zdecydowało o ukształtowaniu jego aktualnego języka. Na najnowszej produkcji artysta kontynuuje tę ścieżkę, imponując jeszcze bardziej w roli lidera, realizującego konkretną, a jednocześnie skomplikowaną wizję. Wyraźnie ograniczył partie gitarowe czyniąc je równorzędną częścią kompozycji. Ogólnie mniej jest tu przestrzeni na solowe popisy poszczególnych członków zespołu, choć ich indywidualne talenty śmiało mogłyby stanowić ku temu pretekst. Jeśli wskazać na element, który nieco wybija się ponad kolektyw, to pewnie właśnie głos Kicińskiej najszybciej zapada w pamięć. Nie zmienia to jednak faktu, że płyty słucha się jako zamkniętej całości, pomyślanej tak, by wykorzystać w całości potencjał grupy.
Czas spędzony za oceanem zaowocował świetnymi kontaktami Polaka – koledzy stają się powoli czołówką nowojorskiej sceny. To, że decydują się na angażowanie gitarzysty we własnych projektach najlepiej potwierdza jego renomę. Gdyby faktycznie miał napisać list do siebie sprzed lat, mógłby śmiało poradzić, żeby nigdy nie schodził z drogi, którą zamierzał wówczas obrać.
autor: Jakub Krukowski
Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 12/2018