Recenzja

Polskie Nagrania – Szamotuły

Obrazek tytułowy

Kalejdoskop Records, 2018

Macie tak czasem, jeden z drugim, że lubicie płyty nie tyle za wartość artystyczną (to dopiero buńczuczne określenie, a fe!), co za charakter autora, który poznajecie właśnie dzięki zawartości danego albumu? Niezależnie, czy podoba się Wam utwór, identyfikujecie się z opowiadaną historią albo określoną postawą życiową? Nie ma co ukrywać – wizerunek, marka i reprezentowane wartości są dla wielu słuchaczy ważne, szczególnie dla tych traktujących muzykę emocjonalnie.

Żeby nie być gołosłownym – osobiście jest mi naprawdę trudno słuchać płyt Kanye’a Westa po ostatnich kilkunastu miesiącach okropnych kompromitacji i obnoszenia się z czapkami z napisem „Make America Great Again”. Soraweczka. A z drugiej strony – kilkanaście miesięcy temu pisałem w swoim Down The Backstreets o albumie The Pharcyde (JazzPRESS 7/2018) – bandy ziomeczków opowiadających z dużą dozą autoironii o problemach z policją i płcią piękną czy żartujących z matek. Po tej drugiej stronie – czyli magnetyzujących swoją „normalnością” – wydają się stać również panowie z Polskich Nagrań. A przynajmniej tyle wynika z odsłuchu ich pierwszego albumu Szamotuły.

W skład Polskich Nagrań wchodzą: Piotr Ruciak (gitara, wokal), Patryk Kraśniewski (klawisze) oraz Jarosław Bogacki (sampler). Koncepcją projektu jest zabawa starymi, zakurzonymi samplami z (a jakże) polskich starych płyt, tworzenie z nich, hip-hopowych u podstawy bitów. Następnie dołączają do nich instrumenty, a PRL-owską atmosferę dopełniają dialogi z filmów, śpiewane przez Ruciaka teksty mogące spokojnie powstać przed kilkoma dekadami, oraz cała otoczka – stroje, kolorystyka okładki etc. I tak jak w wielu komediach owych czasów – melancholia i smutek łączą się z tańcem, humorem i ogromną dozą ironii.

Działa! Polskie Nagrania to projekt absolutnie unikatowy, o wyrazistym, niepodrabialnym charakterze. Łatwo natomiast przy celowaniu w koncepcje i specyficzną formę o przestrzelenie, śmieszność albo przesadę. Nie ma z tym problemu w przypadku Szamotuł. Panowie zapewniają słuchaczom dużo rozrywki, trzymając się swojej idei. Jeszcze mi mała zapłacisz i Butelkowy problem to absolutne hity, zarówno sobotnio-imprezowe, jak i leniwo-niedzielne. Zabawne, chwytliwe, oryginalne, bujające, natychmiast przyciągające uwagę i wprawiające w odpowiedni humor tematyką. No bo – ręka w górę – kto nigdy nie rąbnął głową w słup oglądając się za dziewczyną. Nie widzę zgłoszeń – tak myślałem. Aż chce się z autorami usiąść w ogrodzie i oglądać za niewiastami w sukienkach.

Niestety, w dalszej części albumu poziom trochę spada. Po przemocnym otwarciu średnia Pełna bujana trochę zepsuła mi odbiór. W ogóle druga połowa płyty odstaje od mistrzowskiej pierwszej – Czarna wołga, W niedzielę czy Bronek, w mojej opinii, nie umywają się do Butelkowego problemu, Kto tam? i Jeszcze mi mała zapłacisz. Szkoda, bo przez tę nierówność album nie zostawia takiego wspaniałego wrażenia, jakie się ma po pierwszych utworach. A może to kwestia sequencingu?

Czy mi się album Szamotuły podobał? No, tak powiedzmy fifty-fifty, choć generalnie jestem na tak. Ale czy zostawił uśmiech na gębie i mocną potrzebę śledzenia kolejnych wyczynów Polskich Nagrań? Zdecydowanie! Fantastyczny pomysł, niezłe wykonanie, potencjał na o wiele więcej. Kibicuję!


Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 5/2019

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO