Recenzja

Jeremy Pelt – Noir en Rouge. Live in Paris

Obrazek tytułowy

Płyta Noir en Rouge. Live in Paris nagrana została w całości podczas dwóch koncertów w klubie Sunset-Sunside w Paryżu, we wrześniu ubiegłego roku. Po obejrzeniu transmisji na żywo występu kwintetu Pelta w Lincoln Center, w styczniu tego roku, promującego jej wydanie, zastanawiałam się, czy paryskie nagranie mu dorówna. Pelt ma świetny kontakt z publicznością, zarówno jako konferansjer, jak i muzyk. Z radością donoszę, że album jest równie wart uwagi jak koncert.

Wybór był nieprzypadkowy. Pelt świadomie wybrał Paryż, aby, jak mówi w notatce płytowej, „wejść do kanonu tych wszystkich, niezliczonych płyt live, które powstały we Francji”. Połączenie nostalgii z tradycją i współczesnością adekwatnie definiuje tę płytę. Album otwiera Make Noise!, kompozycja zwykle grana na bis, umieszczona w takim miejscu z powodu wyjątkowo brawurowego wykonania. I słusznie, że tam umieszczona. Rozgrzany do czerwoności zespół narzuca karkołomne tempo i emanuje energią, wymuszając od samego początku stuprocentową uwagę – zwyczajnie szkoda czasu i bezcennych dźwięków na postronne czynności. Zaledwie pięciominutowa kompozycja zaczyna się oklaskami i dynamicznym groovem sekcji rytmicznej, na tle której wybrzmiewa zdecydowany tenor Pelta powtarzając, zaledwie kilka razy, pozornie tę samą melodię, aby oddać głos fortepianowi (Victor Gould) w rozbudowanym solo. W kolejnym Re-Invention Pelt od początku dominuje karkołomnymi frazami, nie pozostawiając wątpliwości, kto tu jest liderem. Kompozycję rozwija skomplikowany dwugłos fortepianu i kontrabasu z nieoczekiwanymi zmianami rytmicznymi i dramatyczną konkluzją trąbki.

Sir Carter, kompozycja pianisty Victora Goulda, przekornie pozwala liderowi pokazać całą skalę swoich umiejętności, w zawrotnym tempie utrzymywanym mistrzowsko przez perkusję i bas. Gould ubarwia kaskady saksofonu dyskretnymi akordami, dopiero w połowie utworu przejmując prym delikatnymi pasażami, pod którymi tętni kontrabas Vicente’a Archera i pulsują szczotki Jonathana Barbera. Po chwili to właśnie on rozwija temat wyrazistym solo na perkusji, któremu towarzyszy powtarzana przez Goulda fraza na fortepianie.

Nastrój zmienia Black Love Stories – ballada z przepięknym, stłumionym dźwiękiem trąbki Pelta, mistrzowsko prowadzącym liryczną melodię. Gould przejmuje frazę wyważonymi progresjami, a delikatne dźwięki Jacquelene Acevedo na kongach nadają kompozycji orientalnego smaku. Evolution otwiera świetna solówka perkusji, do której wkrótce dołączają skomplikowane atonalne frazy Pelta. To najbardziej free utwór na płycie, w którym także Gould daje upust wyobraźni.

Dla kontrastu, kolejna kompozycja to magicznie wyśpiewany przez trąbkę Pelta nostalgiczny hit Legranda I Will Wait For You i ukłon w stronę paryskiej publiczności. Barber i Archer zapewniają perfekcyjny timing, a Gould dyskretnymi akordami dopełnia melancholijnego pejzażu. To najdłuższa kompozycja na płycie, snująca się melancholijnie i statecznie poprzez przepiękne frazy do solowej konkluzji Pelta o wyjątkowej barwie. Słusznie nagrodzona została entuzjastycznymi brawami.

Melody for V Pelt napisał specjalnie dla Vicente’a Archera i jego kontrabasu, którego dynamiczne solo dominuje w tym utworze. Barber perfekcyjnie narzuca błyskotliwy rytm up tempo, na którego tle wyraziście wybrzmiewają stanowcze dźwięki kontrabasu. Po długim wstępie Archera Pelt rozwija temat przenikliwymi frazami trąbki.

Płyta ma koncertowy vibe. Peltowi, wraz z Agnes Minetto (inżynier nagrania) i Katsuhiko Naito (mix/mastering), udała się rzecz rzadka – jest to jedna z nielicznych znanych mi płyt wiernie oddających klubową atmosferę. Pelt lubi konwersować z publicznością, zachwalając muzyków czy przytaczając anegdoty związane z kompozycjami, jak choćby końcowy Chateau d'Eau, poświęcony dystryktowi Paryża znanemu z salonów fryzjerskich, których Pelt stał się regularnym klientem. Swingująca kompozycja jest równie dowcipna jak przytoczona anegdota, z chwytliwą melodią, lekko, od niechcenia wprowadzoną przez lidera, z mocnym dźwiękiem Acevedo na kongach i pogodnymi akordami fortepianu.

Melodyczne i harmoniczne wybory Pelta są tak nieprzewidywalne, jak oczywiste – każda kolejna nuta jest zaskoczeniem, ale jej wydźwięk uświadamia, że to jedyna trafna decyzja. Tytułowe „noir" (czarny) i „rouge” (czerwony) nawiązują do pochodzenia lidera i romantycznego charakteru Paryża, ze słynnym Moulin Rouge. Ten właśnie nieskrywany romantyzm Pelta daje jego muzyce otwartość na równi z wirtuozerią i progresywnymi kompozycjami.

Noir en Rouge. Live in Paris zawiera muzykę dla ciekawych, która nie jest zapatrzona w siebie. Jednoczesnym bogactwem i wyobraźnią połączonymi z otwartością przypomina mi chwilami Komedę, którego genialne frazy natychmiast zapadają w pamięć, choć są absolutnie niepowtarzalne. Zanim doczekamy się wizyty Jeremiego Pelta w Polsce, warto zainwestować w płytę.

autor: Basia Gagnon

Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 06/2018

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO