Alpaka Records, 2022
Mija już osiem lat od pierwszej produkcji Sundial Trio, a zespół wciąż ewoluuje. Nazwa grupy, pierwotnie złożona z nazwisk tworzących ją muzyków, na dobre przejęła tytuł z debiutanckiego krążka. Skład tworzony najpierw przez Wojciecha Jachnę (trąbka, kornet), Grzegorza Tarwida (fortepian) i Alberta Karcha (perkusja, instrumenty perkusyjne) na III za sprawą gościnnego występu Irka Wojtczaka (saksofon tenorowy i sopranowy, flet) poszerzono do kwartetu, by na IV powrócić do zestawienia trzyosobowego, ale z innym perkusistą – Krzysztofem Szmańdą. Jeszcze szyld, pod którym wydawano albumy – ten zmieniał się już trzykrotnie. To jednak bardziej aspekty poboczne, najważniejsze różnice dotyczą bowiem warstwy muzycznej.
Nie ma wątpliwości, że zespół przez lata wypracował charakterystyczne brzmienie. Szkicowe kompozycje oddające pole kolektywnej improwizacji, minimalizm środków, operowanie ciszą i mglista aura zdefiniowały styl obecny na kolejnych płytach. Na najnowszej z nich muzyka jest jednak gęstsza, bardziej skomplikowana, a przez to jeszcze ciekawsza. Już okładka Czwórki, tak inna od poprzednich, ma w sobie pewną złowrogość. Troje par oczu spogląda na odbiorcę ze szczelin formujących rzymską cyfrę odpowiadającą tytułowi płyty. Poszczególne elementy znakomitej szaty graficznej Macio Morettiego mają surrealistyczny charakter, a spowijający całość czerwony odcień promieniuje silną energią. Wszystko to ma odzwierciedlenie w muzyce: zróżnicowanej, momentami niepokojącej, pozostawiającej słuchacza w poczuciu przeżycia czegoś niejasnego, ale fascynującego.
Album rozpoczynają dwie kompozycje Szmańdy, wprowadzające nowe barwy do świata Sundial Tria. Oniryczna Misy niespiesznie zapowiada jego czwartą odsłonę, zaś skoczne Aknakaks kusi do kontynuowania tej podróży. Następujące po nich cztery pozycje to tajemniczy świat Tarwida. Oleo II eksponuje ton Jachny, który za pomocą powracającego motywu buduje nostalgiczną opowieść. Początek utworu Materie wypełniają symultaniczne uderzenia perkusji i klawiszy, po chwili jednak harmonia rozpada się, tworząc chaotyczne tło dla dalszych solowych monologów trąbki.
Sundial IV z uwagi na tytuł płyty oraz najdłuższy czas trwania można traktować jako punkt kulminacyjny albumu. To wieloczęściowa kompozycja, w której więcej jest konstruktywnych dialogów, sprawiająca wrażenie bardziej uporządkowanej. Być może zespół świadomiej pokazuje tu swoje aktualne oblicze. Ostatni utwór z repertuaru pianisty – Terpsichore Still przywraca bohaterkę z dwóch pierwszych płyt tria. Tym razem grecka muza zdaje się być pogodniejsza niż dotychczas, emanuje siłą, nabierając w trakcie trwania utworu majestatyczności. Album zamyka kompozycja Jachny, również o mitologicznych konotacjach, Hator. Egipska bogini jest posępniejsza niż poprzedniczka. Tarwid krótkimi, mocnymi uderzeniami w klawisze fortepianu buduje złowieszczy nastrój, wzmagany stłumionym, transowym rytmem perkusji. Jachna zaś niczym niestrudzony bard snuje kolejną melancholijną opowieść, kończąc ją jakby w pół zdania, pozostawiając pozytywny niedosyt.
W recenzji Sundial II, którą miałem przyjemność napisać przed pięcioma laty (JazzPRESS – 2/2017), pozwoliłem sobie antycypować, że potencjał tria daleki jest od wyczerpania. IV potwierdza słuszność tego założenia. Nie wiem, czy decydując się na współpracę, muzycy mieli świadomość, jak daleko ich ona zaprowadzi, ale miejmy nadzieję, że to jeszcze nie koniec ich wzajemnego inspirowania się. Kto by się spodziewał, że zainicjowane przed ośmioma laty spotkanie, jak pisał Tomasz Łuczak, „Wojciecha Jachny i dwóch nieopierzonych młodzieńców”, zapoczątkuje jeden z najciekawszych projektów na polskiej scenie jazzowej?
Jakub Krukowski