Płyty Recenzja

Shabaka and the Ancestors – We Are Sent Here By History

Obrazek tytułowy

Impulse!, 2020

Ćwierć wieku po obaleniu apartheidu w Republice Południowej Afryki nadal nie dzieje się dobrze, delikatnie mówiąc. Ponad połowa mieszkańców żyje poniżej progu biedy. Do białych wciąż należy 22 procent terytorium, w tym 72 procent powierzchni prywatnych farm. Z drugiej strony Johannesburg to biznesowa stolica Afryki. Metropolia licząca 5 milionów mieszkańców znajduje się na szczycie jednego z największych na świecie złóż złota. Miasto pieszczotliwie zwane Joburg to również hipsterska stolica regionu, z rozbudowaną kulturą muzyczną, klubami i masą kreatywnych artystów sztuk wszelakich. Wizytówką Joburga jest trzydniowy, odbywający się od 20 lat, prestiżowy festiwal Joy of Jazz.

Shabakę Hutchingsa do RPA, jak sam twierdzi, zawiódł płomienny romans (niestety bez happy endu). Przyjechał na wakacje, poszedł „w balety” i, jak to czasem bywa, łatwo zauważalny dwumetrowy saksofonista momentalnie zakumplował się z czołówką sceny improwizowanej i kreatywnej Joburga. Weszli na dwa tygodnie do studia… i tak mniej więcej można streścić genezę pierwszego albumu zespołu The Ancestors.

Filarem zespołu do dziś pozostał charyzmatyczny wokalista, artysta wizualny, pieśniarz i trybun ludowy Siyabonga Mthembu, który wieloskalowym, surowym głosem intonuje teksty w zulu i xhosa, a po angielsku recytuje młodą poetkę Lindokuhle Nkosi. Za brzmienie odpowiedzialna jest magiczna sekcja rytmiczna z osiadłym w Joburgu zwinnym argentyńskim kontrabasistą Arielem Zamonskim, perkusjonalistą Gontse Makhene i genialnym bębniarzem Tumi Mogorosim. Plejadę gwiazd uzupełniają bardzo przekonujący saksofonista altowy Mthunzi Mvubu, pianiści Nduduzo Makhathini i Thandi Ntuli oraz trębacz Mandla Mlangeni. Wszyscy wymienieni artyści swoje zawodowe projekty koncentrują w Johannesburgu.

Album We Are Sent Here By History został pomyślany jako poemat dźwiękowy. Temperaturę barwową i nastrój tej prawie suity trwale nasyca swoją narracją Siyabonga Mthembu. Mam przekonanie, że drugi album The Ancestors jest głębiej niż pierwszy osadzony w afrykańskiej tradycji. Mamy do czynienia z uwspółcześnioną mutacją południowoafrykańskiego jazzu miejskiego, którego pionierami w połowie XX wieku byli Hugh Masekela, Chris McGregor i Dudu Pukwana. Nie ma elektroniki i złamanych bitów, nie słychać karaibskich wpływów rytmicznych ani europejskiej dyscypliny. Instrumentalnie wybrzmiewa przekaz wyraźnie pierwotny. Momentami brutalnie szczery krzyk protestu i bezradności w obliczu humorów planety. Całość spleciona jest subtelnymi harmonicznymi nićmi fortepianu i organów Rhodesa obsługiwanych przez Ntuli i Makhathiniego. To oprócz tenoru Shabaki jedyne melodyczne kotwice dla masywnie dymiącego szamańskiego ognia sekcji rytmicznej.

Każde czasy mają swoich muzycznych rewolucjonistów. Ten jest trochę nietypowy. Gabaryt nieskromny, talent profetyczny i erudycja onieśmielające. Człowiek raczej łagodny i delikatny, za to artysta nad wyraz ekspresyjny i bezkompromisowy. „Po prostu przeżywam i dmucham tak mocno, jak to możliwe. Wydaje się, że każda cząsteczka w moim ciele wibruje i mogłaby wybuchnąć” – mówi Shabaka Hutchings w marcowym wywiadzie dla magazynu Crack.

Umysł 35-latka jest obecnie zajęty głównie rozważaniami nad tym, że nasza cywilizacja osiągnęła punkt krytyczny. Na ostatnim albumie jego bardziej elektronicznego projektu The Comet is Coming (Trust In The Lifeforce Of The Deep Mystery, 2019) zajmuje się futurologią i zwiastuje nam smutny koniec. Natomiast wspólnie z kolegami z Sons of Kemet na wydawnictwie Your Queen Is A Reptile (2018) rozprawia się bezlitośnie z mitem imperium brytyjskiego. Wisdom of the Elders, pierwszy album The Ancestors z 2016 roku służy jako ostrzeżenie przed nadchodzącymi wydarzeniami. Pod wieloma względami najnowsze wydanie jego południowoafrykańskiej grupy w porażającej koincydencji czasowej opisuje naszą „dzisiejszość” i stanowi mapę drogową niezbędnych zmian. „Musimy zacząć redefiniować nasze utopie, jasno artykułować, co należy spalić, a co ocalić” – powiedział niedawno Shabaka New York Timesowi.

Saksofonista pochodzi z Barbadosu, ale urodził się w Londynie. Wrócił do Anglii, aby studiować muzykę klasyczną. Grał na klarnecie do czasu, gdy w 2010 roku zaraził go miłością do saksofonu, też pochodzący z Barbadosu, znany instrumentalista Soweto Kinch. „Kiedy zaczynałem występować z Polar Bear [grający w tym zespole muzycy zasilili później takie formacje, jak Melt Yourself Down, Sons of Kemet, The Comet Is Coming i Acoustic Ladyland – przyp. JF], graliśmy jazz na scenach festiwalowych, zanim stało się to powszechne. Musieliśmy się nauczyć, jak przekazywać improwizacyjne pomysły szerokiej publiczności” – wspominał Shabaka. Swoistą puentą dla tej ścieżki ekspresji był rok 2018. Sons of Kemet zaliczył czterominutowy występ na rozdaniu prestiżowych Mercury Prize. Wstrząsnęli lekko już wstawioną śmietanką brytyjskiego show biznesu, doświadczając jedynej tej nocy owacji na stojąco. Z tych powodów nominacja była znacząca i szeroko komentowana.

„Nigdy nie chodziło o wygraną, ale o to, żeby ktoś powiedział w telewizji, że „twoja królowa jest gadem” (Your Queen Is a Reptile – tytuł ich ostatniej płyty). Myślałem, że to się nie ma prawa nigdy wydarzyć” – śmieje się dziś Shabaka. Historia aliansu zachodniego świata z afrykańskim jazzem rozpoczęła się w latach sześćdziesiątych, gdy w Nowym Yorku pojawili się uciekinierzy z ogarniętego nienawiścią rasową Johannesburga – legendarni dziś Hugh Masekela i Miriam Makeba. Doskonałym dopełnieniem rozpoczętego wówczas nurtu jest dziś właśnie Shabaka.

Autor - Janusz Falkowski

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO