Płyty Recenzja

Robert Kafel – Noise Expanse

Obrazek tytułowy

(Jvdasz Iskariota, 2023)

Wśród kilku znaczących solowych albumów gitarowych, które pojawiły się na rodzimym rynku muzyki improwizowanej w zeszłym roku, znalazł się jeden, który wyjątkowo nie zostałdostatecznie dostrzeżony i należycie doceniony, mimo że jest to propozycja w skali polskiej sceny co najmniej rewolucyjna. Mowa o Noise Expanse, czyli pierwszym solowym dokonaniu Roberta Kafla – gitarzysty współtworzącego noise’owe trio Szorstkie.

Zespół ten zadebiutował płytą w 2022 roku, szybko zdobywając uznanie undergroundowej społeczności. Zaprezentował wówczas improwizowane kompozycje z plemiennymi rytmami oraz wrzącym, lecz kontrolowanym i niezwykle kreatywnie generowanym hałasem. Wokół nich pojawiła się naturalistyczna narracja dotycząca wyprawy do autentycznego miejsca zwanego Dziczym Bagnem, usłana brutalnymi scenkami z życia mikroświata leśnej flory i fauny. Szorstkie spodobało się między innymi organizatorom lubelskich Innych Brzmień, którzy zaprosili zespół na zeszłoroczną edycję festiwalu, by z ich udziałem świętować 25-lecie istnienia wytwórni Gusstaff Records.

Potężnym filarem nietuzinkowego brzmienia Szorstkiego jest właśnie Robert Kafel, który swój język improwizacji oparł na dysonansach i sprzężeniach, układających się w sugestywne, agonalne jęki. Jednak na Noise Expanse pokazał się od bardziej kameralnej strony, zmierzając w stronę przestrzeni, narracji i transu. Na płytę składa się pięć improwizowanych aktów powstałych w wyniku nałożenia na siebie kilku ścieżek, z których każdy odsłania różny zestaw patentów gitarzysty, tworząc reprezentatywną, dźwiękową wizytówkę. Podstawę stanowi przede wszystkim dialog gitary i wzmacniacza, który tworzy serię sprzężeń regulowanych później przez efekty i looper.

Kafel nie wali po uszach ścianą dźwięku, to byłoby zbyt proste. Zamiast tego misternie tka falujące, sinusoidalne opowieści. Gitara jest w jego rękach narzędziem służącym przekazywaniu sygnałów, takich jak rozpływające się szumy, kosmiczne pulsary, minimalistyczne repetycje, elektryczne kliknięcia, ciche świergoty czy nadciągające z oddali burzowe grzmoty. W każdy z tych aktów Kafel wplata nisko przesterowaną, mruczącą linię tętna, która wyznacza kierunek falowania utworów. Przez ich transowy charakter i surowe, brutalistyczne brzmienie, słuchanie Noise Expanse zdaje się przenosić nas na opustoszałe, post-industrialne terytoria pokryte pyłem i kurzem. Odsłuch przypomina zwiedzanie miejsc ziejących pustką i tajemnicą, w których odzywają się znienacka dezorientujące alarmy i fabryczne chroboty.

Dzieje się tu tak wiele, że potrzeba wielu godzin spędzonych z tym albumem, by wychwycić wszystkie, kryjące się na dalszych planach dźwiękowe niespodzianki. Na przykład w pierwszej części aktu trzeciego można doszukać się migoczącego rytmicznie tła, które łudząco kojarzy się z syntetycznym pogłosem z utworu Butcher z płyty What’s THIS for…! Killing Joke. Jeśli Kafel sięga po hałas, to jest to hałas raczej subtelny, ale jednocześnie taki, który trzyma w napięciu i sprawia, że nawet najwyższe dźwięki mogą zaskoczyć ciężarem i ziarnistą fakturą.

Absolutnie nikt w Polsce dotąd takiej płyty nie nagrał. Jeśli jedną z kluczowych idei muzyki kreatywnej jest poszukiwanie nowych języków i technik, to Robert Kafel zrealizował ją po mistrzowsku. Można odnieść wrażenie, że Noise Expanse jest cudownie odnalezionym, brakującym ogniwem między Otomo Yoshihide a Brucem Russellem z The Dead C. Mamy do czynienia z jednym z najbardziej odświeżających głosów krajowej sceny improwizowanej.

Mateusz Sroczyński

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO