(Pleśń, 2024)
Krakowskie studio TakTik, od ponad 18 lat prowadzone niezmiennie przez Marcina Gągolę, wydało na świat kilka fantastycznych zespołów. Z tamtejszej salki prób wystrzeliły m.in. Neal Cassady, AcidSitter, Stare Taśmy, studyjny projekt Constant Sunset, a stosunkowo od niedawna prężnie działa tam lokalna supergrupa Sour Noir. Jednak nigdy wcześniej Gągola nie wziął pod swoje skrzydła składu wyłącznie improwizującego. Sytuację zmieniła debiutancka płyta grupy Pleśń.
Kwartet wyrósł na krakowskim gruncie jako platforma międzypokoleniowego spotkania lokalnych muzyków: Bartosza Kozickiego (klawisze), Tomasza Przetacznika (gitara, saksofon tenorowy, klarnet) oraz dwóch weteranów krakowskiej sceny improwizowanej – basisty Ernesta Ogórka (Moon2, Krakow Improvisers Orchestra, ostatnio Attack of the Mugatu) i szalonego perkusisty Jakuba Rutkowskiego (Homo Twist, Pulsarus, Nucleon, duet z Andrzejem Sawikiem). Podczas dwóch styczniowych sesji z ubiegłego roku, które złożyły się na debiut Pleśni, dołączył również multiinstrumentalista Ryszard Latecki, który przyniósł ze sobą trąbkę, fisharmonię, okaryny, flet oraz przeróżne perkusjonalia.
Zryw łączy w sobie poczucie humoru yassowców z nieskrępowaną swobodą wczesnego AACM, tylko pozbawioną całej spirytualno-zjednoczeniowej otoczki. Nie jest to granie szczególnie nowatorskie, ale bardzo zgrabne i niepozbawione zwrotów akcji. Spajające materiał Anabolic i Anabolic Back to właściwie punkowa kotłowanina, wokół której instrumentaliści próbują dołożyć od siebie jak najwięcej krzywych, agresywnie pourywanych dźwięków. Pomiędzy nimi zdarzają się przykłady łagodniejszego grania, jak utrzymująca logikę kompozycji Baltona z ciężkimi partiami ilustracyjnych klawiszy, liryczna Szadź czy bardziej rozjechane, nieregularne Jak to we młynie było onegdaj, w którym wszelkie próby podjęcia melodii przez grającego na klarnecie Przetacznika są przecinane ostrymi piskami fletów Lateckiego.
W grze Pleśni słychać przejawy kompletnego szaleństwa i całkowicie puszczonych hamulców. Rutkowski na przestrzeni całej płyty niejednokrotnie stęka, dyszy i używa gardła do wydobywania z siebie wyjątkowo dziwacznych dźwięków, które oddają jego niereformowalną naturę. W Azymucie właściwie nie wiadomo czy skrzek wydaje trąbka, czy głos perkusisty. Jeśli jego źródłem jest Latecki, to tym bardziej warto pochwalić go za odgłosy skutecznie imitujące ludzką artykulację.
A gdy jesteśmy już przy Rutkowskim, to właśnie on i Ogórek najbardziej wszechstronnie popisują się warsztatem, jak na weteranów przystało. Dancing Bar Saga zawiera wszystko, co w pracy sekcji najlepsze – bas zbliża się do rejonów math-metalu, to nabiera brudu, to funkowej chwytliwości, by zaraz ponownie zacząć szarpać się ciężko, przypominając ryjący w ziemi buldożer. Znajdziemy tu zarówno wyśmienite przejścia podejmujące tematy z jednej strony hardcore-punkowe oraz totalnie naiwne reggae. Perkusja (którą tworzą między innymi części wyciągnięte z pralki…) jest wszechobecna, w Benzen Boys niemal apodyktyczna, a spontaniczne wymyślanie połamanych groove’ów przychodzi Rutkowskiemu z lekkością i łatwością godną mistrza.
Propozycja Pleśni to nic odkrywczego, ale słucha się jej wyśmienicie i bez konsternacji lub znudzenia. To chaotyczny tygiel pomysłów typowy dla wczesnego etapu działalności Mózgu. Eksperymenty brzmieniowe może i nie są spektakularne, ale sama narracja nadrabia wiecznym rozedrganiem, wielokierunkowością i nieprzesadzonym dystansem.
Mateusz Sroczyński