(April Records, 2023)
Trudno uwierzyć, że chłopaki z Północy mogą brzmieć tak południowo. Na pewno dzieje się to za sprawą instrumentów dętych, które zawsze przywołują ducha Nowego Orleanu. Słuchając płyty, trudno uniknąć skojarzeń ze sławnymi nowoorleańczykami – funkującym Trombone Shortym czy klasycznym brzmieniem Branforda Marsalisa. W ogóle wszystkie utwory brzmią tak znajomo, że aż trudno uwierzyć, iż są to nowe kompozycje duńskich młodych muzyków.
Słyszę tu płytę Keep Your Soul Together Freddiego Hubbarda i kompozycje Strasbourg / St. Denis Roya Hargrove’a. W przypadku A Plane to Catch mam swego rodzaju dysonans poznawczy, bo wydaje mi się, że znam tę muzykę od lat, a przecież płyta Moko Jumbie dopiero co powstała. To poczucie działa jak najbardziej na korzyść płyty, bo od początku czułam z nią więź. Myślę, że wszyscy fani Motown, funku, soulu i basowego groove’u mają szansę poczuć to samo.
Płyta zaczyna się prosto i przyjemnie. Zarówno otwierający Shoot, jak i późniejszy Douche Boy to chwytliwe melodie, w nie za szybkim i nie za wolnym tempie. Coś, co przypomina mi trochę Mo' Better Blues czy Mercy, Mercy, Mercy. Almost There i Shake Your B to dwa najbardziej funkowe utwory płyty. Może nie ma tu wybuchowej energii Jamesa Browna, ale jest coś z Maceo Parkera czy Donalda Byrda. Utwory w sam raz na imprezy taneczne dla ludzi, którzy czasy Sex Machine mają już za sobą, ale jeszcze nie są na etapie tańców przy balladach Sinatry.
Zarówno okładka, jak i tytuł albumu mogą być trochę mylące. Moko Jumbie to mityczna postać folkloru afrokaraibskiego. Jeśli chodzi o Afrykę czy Karaiby, to słyszę je tylko w dwóch utworach. Zamykające płytę Moko Jumbie ma wyraźne bębny, bardziej skomplikowane rytmy, reminiscencje Feli Kutiego i afrykańskie brzmienie gitary. Swoją drogą jest to naprawdę świetny kawałek – ze zmianami nastroju i natężenia instrumentów dętych. Drugim jest Ethiopiques, nawiązujący do powstałego w latach pięćdziesiątych ethio-jazzu. Już po pierwszych dźwiękach słychać, że inspiracja do tego utworu nadeszła z pozaeuropejskich kręgów kulturowych. Na tle wyraźnego basu wybrzmiewa niepokojąco gitara, do której dołączają organy i instrumenty dęte. Gdzieś w połowie utwór zmienia klimat z afrykańskiego na karaibski: rytm przypomina martynicką beguine, a trąbka brzmi nieco z meksykańska.
Płytę z powodzeniem mogłabym przyporządkowaćdo kategorii soul jazzu. Posiada ten ziemisty, prosty, bluesowy koncept melodyczny z powtarzalnymi tanecznymi rytmami, mocny bas z nałożonymi na niego dęciakami i wyraźne nawiązania do hard bopu. Obawiam się, że wielu słuchaczy zarzuci Moko Jumbie brak oryginalności i szablonowość. Jest tu może trochę banalności, ale jest ona radosna i bezpretensjonalna.
Linda Jakubowska