(Clean Feed, 2024)
Iberyjska scena free stała się już marką o światowym zasięgu. Zapracowała na to zarówno portugalska wytwórnia Clean Feed, jak i rzesza improwizatorów widoczna dziś stale w międzynarodowych kontekstach. Tamtejsi muzycy na przestrzeni ostatnich dwóch dekad zdążyli wykroczyć daleko poza konwencję jazzową, coraz bardziej poszerzając możliwości muzyki improwizowanej. Wśród nich jest jednak pewien saksofonista, który w swojej najnowszej twórczości stara się zbudować pomost łączący klasyczny okres free jazzu z doświadczeniami młodszych eksperymentujących muzyków.
Mowa oczywiście o Javierze Villavecchii, znanym lepiej pod pseudonimem Liba. Pierwsze muzyczne kroki stawiał pod koniec lat 70., angażując się w hiszpańskie fusion i dogorywającego wówczas (całe szczęście!) egzaltowanego prog rocka. Od tego czasu dojrzał, dał się pochłonąć free jazzowi, a obecnie może poszczycić się statusem jednego z lokalnych nestorów nurtu. Postacie tego kalibru mają to do siebie, że w pewnym momencie przyciągają młodszych kontynuatorów wytyczonych przez siebie ścieżek, nawiązuje się międzypokoleniowy dialog, a nierzadko przy okazjipowstaje nowy zespół. Liba Villavecchia Trio powiela ten schemat – w 2021 roku 63-letni lider zaprosił do współpracy najsłynniejszy rytmiczny tandem Katalonii, czyli młodszego o dwie dekady perkusistę Vasco Trillę i prawie trzy dekady młodszego kontrabasistę Àlexa Reviriego. Na tegorocznej, trzeciej już płycie zespołu dołącza do nich Luís Vicente – czołowy lizboński trębacz, również przedstawiciel pokolenia urodzonego w latach 80.
Różnice pokoleniowe zacierają się zupełnie, jeśli chodzi o korzenie, z jakich wyrasta zawartość Muracik. Punkt odniesienia kwartetu najmocniej zarysowuje tytuł kompozycji Vicente’a Ornette Surrounds. To oczywiście podjęty na nowo wątek muzyki post-Colemanowskiej z nawiązaniami również do Dona Cherry’ego, którego Portugalczyk uznaje za swojego mistrza. Na przecięciu odniesień do freejazzowej tradycji spotykają się jednak muzycy na wskroś współcześni i wizjonerscy, więc trudno oczekiwać po tym albumie anachronicznego naśladownictwa czy coraz bardziej żenującej formuły tribute to, którą także polski rynek przesycił się już dawno, zwłaszcza w kontekście nieustannego odgrzewania dorobku Coltrane’a.
Doskonałą wizytówką materiału jest już otwierający płytę temat Anticipation. Dynamikę wyznaczają tu zjawiskowo chwytliwa melodia sekcji dętej i temperamentny groove, przerywane uparcie eksperymentalnym rozprężeniem. Jest tu miejsce na wszystko: od ciężkiego chrobotu kontrabasu przez pędzące solówki trąbki po perkusyjny minimalizm samotnych wibracji dzwonków. Panowie prezentują pełne spektrum swoich języków ekspresji, przez co album nie staje się nienaturalną stylizacją na muzykę sprzed pół wieku, a bardzo autorską interpretacją tradycji. Odnosi się do niej także Vika, która snuje się niczym przecinający cmentarną aleję kondukt żałobników. Ewidentnie nawiązuje do marszowości spod znaku Alberta Aylera, lecz kwartet poszerzą tę formę o ledwo słyszalny basowy dron, rytmiczny prymitywizm i hejnałową partię altu. Zwieńczeniem tej godnej podziwu swobody jest sonorystyczny tumult w postaci Expansion z czujnymi dialogami dęciaków i Reviriego, który brzmi, jakby wdał się w pijacką bójkę ze swoim instrumentem.
O ile Muracik nie jest pozycją specjalnie nowatorską w katalogach całej czwórki, o tyle zwraca uwagę na wszechstronność tworzących go muzyków i wypada jako naprawdę godny, nowoczesny hołd złożony pionierom amerykańskiego free. Czysta przyjemność.
Mateusz Sroczyński