Płyty Recenzja Top Note

Kuba Płużek – Book of Resonance

Obrazek tytułowy

Kuba Płużek jest artystą chadzającym własnymi ścieżkami. A słuchacz podążając za nim, ma gwarancję napotkania zjawisk intrygujących i bezwarunkowo przykuwających uwagę. Nie inaczej jest w przypadku Book of Resonance.

Pierwszy solowy album Kuby Płużka spotkał się z zasłużonym uznaniem i do dziś fani mają do niego ogromny sentyment. Najnowsza płyta nie jest ot tylko zdyskontowaniem ówczesnego sukcesu, choć niekiedy wybrzmiewają na niej echa muzycznego klimatu Eleven Songs. Book of Resonance ma w sobie jednak dodatkowy, dość szczególny pierwiastek.

Śledzący karierę Kuby Płużka pamiętają zapewne zapowiedzi z sesji nagraniowej, podczas której pianista korzystał z rezonatora magnetycznego. Tegoroczny album jest właśnie efektem wspomnianej sesji. Zastosowane urządzenie pozwoliło na wydobycie z fortepianu dźwięków, które można w pewnym sensie porównać do brzmienia syntezatora, choć w stu procentach jest ono akustyczne. Cytując samego muzyka: „Ta technika sprawiła, że otworzyły się przede mną zupełnie nowe możliwości (...). Chociaż korzystanie z rezonatora niesie ze sobą konieczność ponownej nauki gry na fortepianie”.

Nie należy się jednak obawiać zdominowania brzmienia płyty przez rezonansowe eksperymenty. Owszem, objawiają się one fragmentami nawet bardzo wyraziście, ale to jednak nadal „fortepianowa” płyta. Pierwszy rozdział – autorskie kompozycje na płycie opisane są bowiem w tytułach właśnie jako kolejne rozdziały – Płużkowej „księgi rezonansowej” daje odczuć obecność innowacji dopiero w końcowym fragmencie. Trochę więcej znajdziemy jej w Chapter 3 czy w środkowej części Chapter 6.

Ciekawie wybrzmiewa zestawienie nowoczesności z melodiami ludowymi, ponieważ poza sześcioma własnymi utworami znajdziemy na płycie także dwa utwory z rodzimego śpiewnika folkowego. Jest to rozbity na dwie części A chtóz tam puka, pochodzący ze zbioru pieśni kurpiowskich Szymanowskiego, oraz Two Little Hearts, w którym łatwo poznać Dwa serduszka, cztery oczy. Ten ostatni utwór – świetnie rozpoznawalny, ale dość mocno „ograny”, także na jazzowych płytach – kapitalnie pokazuje mistrzostwo Kuby Płużka. Trzeba bowiem doprawdy wielkiej klasy, by stworzyć na bazie tak popularnej kompozycji coś oryginalnego, a Płużek zwyczajnie „rozbija bank” siedmioma minutami tego nagrania. W pierwszej połowie zagranego jakby od niechcenia, porażająco przejmującego, pomimo oszczędności w zastosowanych środkach i przepięknie, klasycznie rozwiniętego w drugiej części.

Znakomity album. Wracam do słuchania i z całych sił polecam wszystkim uczynić to samo.

Autor Krzysztof Komorek

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO