(Brooklyn Jazz Underground Records, 2023)
Muszę przyznać, że Flowing Circles wymagało ode mnie nadzwyczajnego przysłuchiwania się, ponownego analizowania tego, co słyszę. Nie jest to bowiem płyta oczywista. Dzieje się tu dużo – miejscami, w mojej ocenie, aż za dużo. Od pierwszych chwil słychać ogromną energię i potencjał muzyków, jednak tradycyjnie brzmiący hard bop dość szybko demontują z lekka fałszujące dźwięki, pompatyczne faktury – klimaty z muzyki poważnej, nieoczywiste podziały rytmiczne.
Tworzy się coś na kształt kontrolowanego chaosu – jakby soundtracku do zmiennego, hałaśliwego życia miasta. I taki klimat rozciąga się na cały album, gdzie rozgrzaną jazzową materię przenikają filmowe wokalizy, gdzieniegdzie pojawi się coś, co dotychczasową (chwilową) logikę rozbija, np. atonalne partie gitary elektrycznej. Dla wzbogacenia całości na płycie udziela się dodatkowo kwartet smyczkowy, a w połowie repertuaru otrzymujemy piosenkę (cokolwiek nieoczywistą rytmicznie i harmonicznie) z przełożonym na język angielski tekstem Wisławy Szymborskiej. Brzmi kwieciście, prawda?
Mimo tej eklektyczności, czy wręcz poczucia, że słucha się tego, co zostało po wybuchu w sklepie z płytami, nie można powiedzieć, że obcowanie z Flowing Circles jest nieprzyjemne czy nudne. Mnie ta aż pretensjonalna bombastyczność i niehołdowanie zero-jedynkowym oczekiwaniom słuchacza całkiem bawią. Mamy tu zatem coś skłaniającego do myślenia, odrywającego od innych czynności, brzmiącego niby znajomo, ale zarazem „tiltującego” jazzowy stół (jak wyjaśnił kiedyś Tomasz Lipiński genezę nazwy swojego zespołu Tilt, mając na myśli wywracanie porządku, od tiltowania stołu w grze we flippera). Ot, nowojorska fantazja, z polską żarliwością. Spróbujcie się z tą muzyką zaprzyjaźnić.
Wojciech Sobczak-Wojeński