Płyty Recenzja

Jaimie Branch – Fly or Die Live

Obrazek tytułowy

International Anthem, 2021

Koncertowy, dwupłytowy album Jaimie Branch Fly or Die Live został nagrany w klubie Moods w Zurychu 23 stycznia 2020 roku. Słuchając go, nie sposób uwolnić się od świadomości, że już kilka dni później kolejne kraje Europy po kolei zamknęły swoje podwoje, pogrążając się w głębokim lockdownie. Do dzisiaj nie udało się nam w pełni z niego uwolnić, a stała od wtedy niepewność i inne jego skutki, przede wszystkim dla muzyków, ale także dla nas, publiczności, wciąż są dotkliwie odczuwane. Na szczęście w styczniu 2020 roku zespół był w znakomitej formie, dobrze ograny dzięki kilkutygodniowej trasie koncertowej.

Skład kwartetu trębaczki był już od dłuższego czasu stały: obok Jaimie Branch (której imię i nazwisko częstokroć, na życzenie samej artystki, pisze się też małymi literami) na trąbce grali: Jason Ajemian na kontrabasie, Chad Taylor na bębnach i na zanzie (inaczej zwanej mbira, canca, insimbi albo kalimba). Muzykiem, który dołączył najpóźniej, w 2017 roku, zastępując Tomekę Reid, był wiolonczelista Lester St. Louis. Jaimie Branch na płycie Fly or Die Live w pełni prezentuje swoje wszechstronne umiejętności wypracowane przez ostatnie lata na scenach Chicago, Baltimore i Nowego Jorku. Dysponuje świetnym warsztatem i solidnym wykształceniem, otrzymanym w New England Conservatory of Music i na Towson University. Zbierała doświadczenie, koncertując i uczestnicząc w nagraniach płyt tak różnorodnych muzyków jak: Keefe Jacksons, Nate McBride, Tim Daisy, Jeff Parker, Ken Vandermark, Jeb Bishop, Dave Gisler czy James Brandon Lewis (w składzie zespołu tego muzyka mogliśmy ją usłyszeć na znakomitym koncercie w Warszawie w 2019 roku; inne „polskie” płyty z jej udziałem to wydane przez poznańską oficynę Multikulti Project: New Fracture Quartet 1,000 Lights i Predella Group Strade D ' Acqua / Roads of Water). W swojej grze Branch czerpie z dziedzictwa trąbki jazzowej, głównie awangardowej, ale sięga do wielu innych obszarów chociażby korzeni bluesa czy nawet do muzyki punkowej lat osiemdziesiątych.

Mimo że najczęściej znajdujemy Branch w projektach i składach zdecydowanej awangardy, jej autorska muzyka jest z założenia dalece bardziej przystępna. Słuchając zarówno jej poprzednich płyt, jak i tej omawianej teraz, możemy sobie uświadomić, że muzyka w naszych czasach jednak się zmienia. Jaimie Branch jest jedną z tych osób, które mają odwagę poszukiwać i z powodzeniem nadawać kształt zupełnie nowej formule. Mamy tutaj nowoczesną muzykę pop, polityczny manifest, odniesienia do współczesnych subkultur, a jednocześnie dawkę awangardy, chociażby w postaci wstawek zaawansowanego free. Przyznam się, że osobiście brakuje mi tu długich solówek, jakie słychać w nagraniach innych liderów, ale wydaje się, że jest to świadoma decyzja artystki. Prawdopodobnie słuszna, gdyż wiem, jak bardzo muzyka Branch podoba się nawet młodym słuchaczom, dopiero wchodzącym w odbiór jazzu. A tą drogą mogą bardzo szybko stać się bywalcami koncertów nawet najbardziej wymagających wykonawców.

Wydany na płycie koncert zawiera w zasadzie utwory z dwóch wcześniejszych płyt artystki, połączonych w jedną suitę, bez przerw między utworami. Otwiera go początek płyty Fly Or Die II: Bird Dogs Of Paradise. Zaraz po długim odcinku – mistycznym, granym na kalimbie i pizzicato na wiolonczeli i kontrabasie, wypełnionym davisowskim przymglonym dźwiękiem trąbki – zespół przechodzi do dwuczęściowego Prayer For Amerikkka. To nawiązujący do bluesowego schematu, ale w daleko nowocześniejszej formie, wspomniany wyżej protest song, śpiewany przez Jaimie. Bezpośrednio zwraca się ona do szwajcarskiej publiczności, mówiąc „It’s a song about America, but it’s about a whole lotta places — ‘cause it’s not just America where shit’s fucked up. And it’s not always time to be neutral, do you know what I mean?”.

Dalej artystka śpiewa m.in. o sytuacji 19-letniej dziewczyny z Ameryki Łacińskiej przechwyconej na granicy i oddzielonej od rodziny w tragicznie podobnej sytuacji do tej, którą mamy okazję poznawać i my w naszym kraju. Kolejny Lesterlude to solo Lestera St. Louisa. Brzmienie jego wiolonczeli w tym utworze, ale i na całej płycie, dalekie jest od romantycznego śpiewnego tonu, jakiego moglibyśmy się spodziewać. Jest szorstki, ostry, zamazany, pełni tutaj bardziej rolę harmoniczną lub wręcz perkusyjną.

Od tej chwili grupa coraz bardziej się rozkręca: bardzo ostre free w Twenty-Three n Me, Jupiter Redux, migotliwe Reflections on a Broken Sea i coraz dalej rozwijająca się muzyka, której już nie daje się na szczęście opisać ani zaklasyfikować – coś zupełnie unikalnego i nowego. Całość suity oparta jest na solidnej sekcji rytmicznej Jasona Ajemiana i Chada Taylora. A i oni mają swoje bardzo dobre sola pomiędzy utworami. Po kompozycji Whales, pochodzącej z drugiej płyty studyjnej, grupa wykonuje większość materiału z pierwszej płyty Fly or Die: od Theme 001 do Waltzer i wreszcie wraca do drugiej połowy drugiego albumu studyjnego – od Simple Silver Surfer do kończącej Love Song (proszę nie dać się zmylić tytułowi, piosenka ta to „love song for assholes and clowns”). Improwizacje zespołu lub poszczególnych muzyków wplecione w całą, podwójną suitę, otrzymały osobne tytuły Reflections On A Broken Sea, Sun Tines i Slip Tider. Na bis grupa wykonała świetną wersję kompozycji z pierwszej płyty Theme Nothing.

Płyty w całości świetnie się słucha i pozostaje tylko żałować, że nie było się na tym koncercie. Na szczęście, fragmenty tamtego występu można obejrzeć w internecie.

Cezary Ścibiorski

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO