Płyty Recenzja

Floating Points, Pharoah Sanders, The London Symphony Orchestra – Promises

Obrazek tytułowy

Luaka Bop, 2021

Siłą sztuki jest umiejętność instynktownego odpowiadania na zdarzenia, niejednokrotnie nawet z wyprzedzeniem. Pogrążona w beznadziei ludzkość u progu trwającej pandemii naturalnie poszukiwała przestrzeni dającej wytchnienie. W odpowiednim czasie taką wartość wielu dostrzegło w albumie Promises. Zrealizowanym z ogromnym rozmachem, w efekcie lat koncepcyjnej pracy i zaangażowania znakomitych wykonawców, zapewniającym jednocześnie nadspodziewanie intymną atmosferę, w której niezależnie od upodobań każdy mógł odnaleźć komfortowe miejsce.

W mistyczną aurę wprowadzają już pierwsze dźwięki. Intrygujący temat, zbudowany na instrumentach klawiszowych (fortepianie, klawesynie, czeleście oraz całej plejadzie ich elektronicznych odpowiedników), okazuje się zapętloną formą tła całej płyty. Ten kilkusekundowy motyw jest trzonem, do którego odnoszą się wszystkie poczynania zaangażowanych muzyków – od solowych improwizacji saksofonu przez modulowane dźwięki syntezatorów i rhodesa aż po potężne brzmienie orkiestry symfonicznej.

Prace nad albumem trwały pięć lat. W 2015 roku Pharoah Sanders (wówczas 75-letni) usłyszał debiutancki album (wówczas 30-letniego) brytyjskiego producenta Sama Shepherda, występującego pod pseudonimem Floating Points. Legendarny muzyk był pod takim wrażeniem Elaenia, że zaproponował autorowi współpracę. Młody artysta skomponował i zaaranżował muzykę, a także wykonał partie klawiszowe, które razem z saksofonem tenorowym Sandersa zarejestrował w 2019 roku w Los Angeles. Rok później Shepherd dograł partie symfoniczne w Londynie z tamtejszą orkiestrą symfoniczną dyrygowaną przez Sally Herbert. Osobiście zmiksował cały materiał, ograniczając go do czterdziestu siedmiu minut. Na potrzeby wydawnictwa podzielił go na dziewięć części, nazywając je kolejno ponumerowanymi Movement.

Muzyka w istocie ma jednak formę ciągłą. Brak tu spektakularnych momentów gwałtownie zmieniających dramaturgię, Promises imponuje wyważeniem i niespiesznym rytmem. Każdy dźwięk jest istotny i w równym stopniu odpowiada za sens całości. Nawet gdy słyszymy mimowolne odgłosy mechanizmów instrumentów, mają one znaczenie dla przebiegu nagrania. Powracający w tle motyw daje też poczucie zapętlenia całości i trudno wychwycić moment, kiedy album ponownie się odtwarza.

Wszystko to służy medytacyjnej idei przyświecającej projektowi, tak bliskiej twórczości Sandersa. Shepherd napisał dla niego bardzo emocjonalną muzykę, a mistrz odwdzięczył się osobistym zaangażowaniem. Poza fantastycznymi solówkami, emanującymi ciepłem i spokojem, w Movement 4 odłożył tenor i zaimprowizował szereg wokaliz. Ten krótki fragment okazuje się niezwykle intymnym świadectwem. Mityczny jazzman, dla wielu niekwestionowany guru gatunku, ukazuje nad wyraz ludzkie oblicze. Napotkałem raz wypowiedź artysty sugerującą, że nie ma on już potrzeby tworzenia nowej muzyki, i jeśli opisywane wykonanie miałby być jego ostatnim, to trudno o lepsze zamknięcie.

Wspomniany wywiad z Sandersem opatrzono tytułem Cicha moc, który znakomicie charakteryzuje również materiał zawarty na Promises. Pomimo znajdujących się tu donośnych partii orkiestrowych jego siła ujawnia się właśnie w fragmentach bezdźwięcznych. Ale nie o natężenie dźwięku tutaj chodzi, a zawartą w nich energię – bardzo delikatną i przyjemną, która w niezrozumiały sposób ogarnia podświadomość słuchacza. Nie mam wątpliwości, że mamy do czynienia z produkcją, która okaże się nie tylko świadectwem czasu wydania, ale również ponadczasowym arcydziełem, dopełniającym dyskografię ikonicznego saksofonisty.

Jakub Krukowski

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO