(Imaginary Music / ACT, 2025)
Rok temu, tuż na początku 2024 roku, pisałem o tym, że płyta duetu Adam Bałdych / Leszek Możdżer Passacaglia jest mocną kandydatką do płyty roku. Tym razem, słuchając kwintetu ww. skrzypka, mam pokusę, by wyrazić się podobnymi słowy. Na tegorocznym albumie Portraits znajdujemy, co pozostaje w spójności z tytułem, muzykę ilustracyjną – z umiarkowaniem i melancholią płynącą spokojnie tzw. trzecim nurtem, na styku jazzu i muzyki poważnej.
Materiał ten miał już swoją prezentację jesienią ubiegłego roku w Międzynarodowy Dzień Pokoju w Studiu Koncertowym Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego w Warszawie. Jak czytamy w opisie krążka, dźwięki te zostały nagrane z określoną intencją lub, jak kto woli, z myślą przewodnią, w oparciu o konkretne inspiracje. Wydawca wskazuje na udostępnione Bałdychowi archiwalia z okresu drugiej wojny światowej, w tym nagrania z udziałem świadków historii czy skany zeznań z bazy Zapisy Terroru. Przyznać należy, że taki punkt wyjścia mógłby wiązać się z muzyką cokolwiek złowróżbną. Tymczasem, mimo aury tajemniczości i zadumania, dźwięki generowane przez ten ansambl, niosą raczej spokojną zadumę, choć bynajmniej nie bezrefleksyjną.
Myślę, że jeśli oderwać je od wspomnianych wyżej historycznych tropów, również stanowiłyby idealny podkład dopogłębionych przemyśleń lub muzyczną ilustrację do poważniejszego filmu. Tym, co osobiście mnie intryguje i zachwyca, jest przedziwny balans, który udało się uchwycić na tym nagraniu. Słyszymy, że ta płyta jest „o czymś”, od początku czujemy, że ta muzyka jest „ważna”, a zarazem nie musimy być katowani kawalkadą awangardowych dźwięków. Tego się słucha z uwagą, ale i melomańską przyjemnością, obcując z nagraniem klasy premium.
Zagraniczne media opisują Bałdycha jako „jednego z najważniejszych skrzypków jazzowych naszych czasów”. Ja mogę powiedzieć, że to, co ostatnio przychodzi mi od niego słyszeć, to rzeczy istotne, zapadające w pamięć, świeże – choć osadzone w dobrych tradycjach, niosące określoną wysoką jakość wykonawczą i produkcyjną. Anna Maria Jopek powiedziała kiedyś o muzyce Marka Grechuty, że jak ją słyszy, to słyszy Polskę. Ja mam podobnie z wdzięcznym, choć surowym, przenikliwym, a niekiedy otulającym tonem Bałdycha – niezależnie czy generowanym na skrzypcach renesansowych czy „zwykłych”, bo ważniejsza jest dusza. I tym bardziej się cieszę, że po raz kolejny możemy pochwalić się płytą ważną dla nassłuchaczy, naszego rynku i dla jazzowego świata. Czy z tymi płytami roku to faktycznie nowa tradycja? Chętnie się przekonam.
Wojciech Sobczak