Muzycy

Zbigniew Seifert

Zbigniew Seifert urodził się 7 czerwca 1946 roku w Krakowie. Co można napisać o muzyku, który żył krótko, umarł po przegranej walce z chorobą w momencie, kiedy miał jeszcze tyle do zagrania, głowę pełną pomysłów i wokół siebie coraz więcej osób, które chciały i potrafiły pomóc mu zrealizować jego muzyczne marzenia. Świat stał przed nim otworem, właśnie zaczynał zaglądać przez niewielką szparkę do wielkiego jazzowego teatru.

Współpracował i zamierzał współpracować z największymi. Czerpał inspirację z niezrozumiałej do dziś dla wielu twórczości Johna Coltrane’a. Żył dla muzyki. Zmarł 14 lutego 1979 roku w Buffalo w wieku 33 lat. Miałem wtedy 10 lat. Po nim pozostały nagrania, znam je na pamięć, tak jakbym wiele razy był na jego koncercie. Mimo, że nigdy nie byłem.

Każda wybitna muzyka to prawdziwe emocje. Tych w muzyce Zbigniewa Seiferta nie brakuje. To wielka sztuka, mimo, że z każdej zagranej frazy słychać, że to był dopiero początek. Preludium do dzieł wybitnych, które nigdy nie powstaną. Ileż to historia muzyki ma takich bohaterów. Czy warto opowiadać historię życia Artysty? Być może to istotne dla kronikarzy i dla tych, którzy potrzebują tego do głębszej analizy dzieł i próby zrozumienia inspiracji.

Może jednak lepiej zwyczajnie posłuchać…

To jednak nie jest takie proste. Jak zdumiewająco trudno jest skompletować cały dorobek artystyczny Zbigniewa Seiferta. Pomimo jego wybitnego talentu i tego, że do dziś pamiętają go nie tylko muzycy z którymi pracował, ale ci, którzy słyszeli go na żywo, bądź znają jedynie z nagrań.

Dopiero w ubiegłym roku ukazała się pierwsza oficjalna edycja CD płyty Man Of The Light – dzięki staraniom wytwórni MPS i Promising Music. Violin zespołu Oregon z udziałem Zbigniewa Seiferta wydano po raz pierwszy na CD na początku XXI wieku. _Passion_do dziś nie doczekało się chyba porządnej i całkowicie legalnej cyfrowej edycji. Solo Violin oprócz analogowego oryginału wydanego w małym nakładzie jest dostępne jedynie w wątpliwej jakości dźwiękowej i niekoniecznie do końca uprawnionej polskiej edycji. Płytę Five Hits In A Row Jiři Stivina wydano współcześnie jedynie w Czechach i nigdzie indziej nie można jej kupić. Inne płyty, na których Zbigniew Seifert występował gościnnie też można znaleźć jedynie przez przypadek, kiedy kolekcji po dziadku pozbywa się nieświadomy wartości posiadanych płyt spadkobierca. Tak jest z płytami Wolfganga Daunera, Jaspera Van’t Hofa, Glena Moore’a czy Joachima Kuhna. Ostatnio wznowiono płytę Charlie Mariano Helen 12 Trees z udziałem naszego bohatera.

W tej sytuacji nagrania ostatnich koncertów z Krakowa wydane na płytach znanych jako Kilimanjaro stanowią najłatwiej dostępne, choć powstałe nieco z przypadku świadectwo geniuszu tego -prawdopodobnie najlepszego - skrzypka współczesnego jazzu. Nie wypada naturalnie zapomnieć o kilku ważnych dla polskiego jazzu płytach kwintetu Tomasza Stańko, jednak na nich Zbigniew Seifert gra przede wszystkim na saksofonie, a to dzięki skrzypcom stał się wybitną i niepowtarzalną postacią współczesnego jazzu.

Jaka jest muzyka Zbigniewa Seiferta? Z pewnością inspirowana każdą nutą zagraną przez Johna Coltrane’a, w szczególności na jego późniejszych płytach. Stanowi spotykaną tylko u największych mistrzów mieszankę niełatwych harmonii wymagających nieco muzycznego doświadczenia od słuchacza z niezwykłym przekazem emocjonalnym dostępnym dla każdego. Oto więc Solo Violin – prawie 50-cio minutowa solowa improwizacja zagrana na skrzypcach. Równie wciągająca jak najlepsze tego typu nagrania Keitha Jarretta – Köln Concert czy Paris Concert. Każda prezentacja tej muzyki przypadkowym słuchaczom kończy się tak samo. Etap pierwszy – trwający jakieś dwie do pięciu minut to kompletna negacja – to hałas, kompletny bezład, brak struktury rytmicznej, to najinteligentniejsze teksty jakie zdarzyło mi się usłyszeć. Wystarczy jednak odrobina skupienia, porzucenie innych niż muzyka bodźców, żeby przenieść się w kilka minut w muzycznych świat genialnego artysty. Przekaz nie jest oczywisty, każdy słyszy w tej muzyce coś innego, cechą wspólną jest jednak dla wszystkich bez wyjątku słuchaczy poczucie prawdziwości i ulotnej więzi z twórcą. Tej trudnej z pozoru płyty można słuchać w kółko. Wystarczy raz spróbować, jest uzależniająca. A to przejaw geniuszu.

Nie potrafię wybrać najlepszej płyty w dorobku Zbigniewa Seiferta. Jednak głosami innych krytyków taką płytą zapewne zostałaby wybrana Man Of The Light. To dzieło kompletne, co wyróżnia tę płytę pośród wszystkich nagrań skrzypka. To bowiem nie tylko niezwykła inwencja i poparta klasycznym wykształceniem totalna kontrola nad brzmieniem niełatwego przecież technicznie instrumentu, jakim są skrzypce. To także świetna sekcja rytmiczna – Cecil McBee (kontrabas) i Billy Hart (perkusja). To również dzieło życia Joachima Kuhna, pianisty, który mimo długiej kariery i wielu innych nagrań w ciekawych składach nigdy nie zagrał lepiej niż na tej płycie. Joachim Kuhn jest ciągle aktywnym muzykiem, jednak jakoś nie potrafię uwierzyć, że nagra jeszcze coś równie ciekawego.

W tytułowej kompozycji z płyty „Man Of The Light” to właśnie fortepian Joachima Kuhna zapowiada zupełnie pokręconą, brzmiącą jak najlepsze momenty Johna Coltrane’a improwizację lidera. Otwierający płytę „City Of Springs” to pokaz siły i brzmienie free jazzu w najlepszym wydaniu. W wielu nagraniach Zbigniew Seifert korzystał z elektronicznego wspomagania i technik zwielokratniających brzmienie skrzypiec. To nie była jedynie zabawa nową technologią, ale część twórczego procesu tworzenia dzieła doskonałego. Przykładem może być „Stillness” zagrany w duecie z Cecilem McBee. I tak można bez końca. Jednak to nie teoria i umieszczenie każdego z utworów z płyty w kontekście innych nagrań decyduje o jej wielkości. Tego trzeba posłuchać. Wystarczy raz i pozostaniecie pod wpływem tej muzyki już na zawsze. Doskonały, zupełnie legalny i niewątpliwie uzależniający „narkotyk”. A w dodatku niedrogo - wystarczy kupić płytę tylko jeden raz, najlepiej legalną i dużo lepszą od innych edycji wersję MPS / Promising Music, żeby potem zażywać przyjemności każdego dnia.

Często zadaję sobie pytanie, jak wyglądałby dzisiejszy jazz, gdyby nie przedwczesna śmierć Zbigniewa Seiferta w wieku 32 lat. To oczywiście pytanie retoryczne, bo nigdy się nie dowiemy. Ja jednak wiem jedno. Z pewnością powstałoby wiele wybitnych płyt z jego udziałem i z pewnością byłby nie tylko uczestnikiem, ale ważnym współtwórcą współczesnej sceny muzycznej. To był wielki artysta.

Artykuł został opublikowany w magazynie JazzPRESS - numer z czerwca 2011 r.

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO