Nowy Orlean to kulturowy, rasowy i wyznaniowy diabelski tygiel, który od zawsze łączyła muzyka, grana przy każdej nadarzającej się okazji począwszy od narodzin po zgon. To tu narodził się jazz i przez lata ewoluował i mutował z innymi gatunkami muzyki jak m.in.: blues, funk, folk. Tu zderzały się wpływy kultury anglosaskiej, francuskiej, hiszpańskiej, afrykańskiej i indiańskiej, to tu kwitły rytuały voodoo.
Wszystko to jak w soczewce skupia się w osobie artysty, który jest wizytówką tego niesamowitego miasta. O Dr. Johnie można by pisać nie tylko w kąciku bluesowym, ale śmiało także w jazzowym, funkowym, psychodelicznym, a nawet religijnym. Ten nietuzinkowy muzyk jest jak miasto, w którym się wychował – trudny do zaszufladkowania, eklektyczny, tajemniczy, a przede wszystkim uzależniający. Jego muzyka leczy!
Mac Robennack, a właściwie Malcolm John Robennack, Jr., bo takie jest jego oficjalne imię i nazwisko, urodził się 21 listopada 1940 oczywiście w Nowym Orleanie. Można powiedzieć, że z show-biznesem miał do czynienia od urodzenia, ponieważ już jako 2-latek, za sprawą matki, wziął udział w sesji zdjęciowej, dzięki której jego podobizna pojawiła się na opakowaniu mydła. Jego ojciec prowadził sklep ze sprzętem muzycznym, w którym młody Malcolm spędzał większość czasu. Towarzyszył również ojcu w trakcie napraw sprzętu nagłaśniającego w klubach muzycznych i tam poznał wielu muzyków, w tym Professora Longhair’a, którego nowoorleński styl gry na pianinie, oparty na boogie-woogie, bluesie i jazzie miał olbrzymi wpływ na przyszłego muzyka.
Debiutował pod koniec lat 50. jako gitarzysta w lokalnych zespołach i jako sideman takimi z muzykami jak: Papoose, Jesse Hill i Alvin Johnson. W tym czasie zaczął też zgłębiać kreolskie rytuały, a zwłaszcza voodoo. Oprócz gitary udzielał się także na gitarze basowej i perkusji. Ten etap jego kariery został przerwany bójką w jednym z klubów, podczas której został przez przypadek postrzelony w dłoń i stracił serdeczny palec. Po tym wydarzeniu zdecydował skierować swoją karierę w stronę klawiszy, którym pozostał wierny do dziś.
W połowie lat 60. popadł w konflikt z prawem i musiał przenieść się do Los Angeles, gdzie jego kariera muzyka sesyjnego rozkwitła z pełną siłą. Był rozchwytywany przez najlepszych muzyków. Nagrywał m.in. z Canned Heat, Frankiem Zappą, Allman Brothers i Sonny & Cher. Wtedy też, zaczął występować solowo pod nazwą Dr. John, którą zaczerpnął od legendarnego XIX-wiecznego luizjańskiego szamana voodoo. Taki był też jego sceniczny image, nasycony tajemniczością, czarami, amuletami oraz popularną w tym czasie psychodelią. Efektem kalifornijskiej przygody Dr. Johna był debiut płytowy pt. Gris – Gris, który tytułem nawiązuje do amuletu używanego w rytuałach voodoo. W nagraniu tego albumu udział wzięli znamienici instrumentaliści z Los Angeles i Nowego Orleanu. Debiut będący fuzją bluesa i kalifornijskiej psychodelii, silnie promowany przez dziennikarzy magazynu Rolling Stones sprawił, iż nasz bohater niespodziewanie stał się pierwszoplanową postacią ówczesnej sceny muzycznej.
W podobnej formule nagrane zostały kolejne dwa albumy, a wydany w 1971 r. The Sun, Moon and Herbs był kolejnym kamieniem milowym w karierze Dr. Johna. Płyta nagrana w Londynie z udziałem m.in. Erika Claptona i Micka Jaggera była odejściem od klimatów psychodeliczno-szamańskich na rzecz tradycji nowo-orleańskiego rhythm and bluesa i muzyki funk. Ten swoisty powrót do korzeni został jeszcze dobitniej potwierdzony na Dr. John’s Gumbo, zaliczanej do najznamienitszych w dorobku artysty. Klasyki takie jak „Tipitina” czy „Junko Partner” podlane funkowym sosem nabrały niesamowitej siły i blasku i stale są w „żelaznym” repertuarze artysty.
W latach 70. nagrał kilka płyt, znakomicie przyjętych zarówno przez krytyków, jak i publiczność, ale uwagę zwraca stricte funkowa In the Right Place, nagrana z grupą The Meters oraz legendą nowoorleańskich klawiszy Allenem Toussaintem. To właśnie z tej płyty pochodzą utwory będące znakami rozpoznawczymi Dr. Johna: „Such a Night” i „Right Place Wrong Time”.
Późniejsze albumy artysty stanowią mix wszystkich wpływów, które dominowały w pierwszych nagraniach: rytmy voodoo, psychodelia, blues i funk.
Chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jeden projekt z tego okresu. Triumvirate – taki nosi tytuł album nagrany przez Dr. Johna z jednymi z najbardziej charakterystycznych ówczesnych gitarzystów bluesowych: Johnem Hammondem i Mikem Bloomfieldem. W zamyśle miało to być wyjątkowe połączenie talentu wielkich osobistości i mieszanka wybuchowa przenikających się stylów. W efekcie płyta budzi mieszane uczucia, zwłaszcza wśród krytyków. Osobiście uważam ten album za jedno z najciekawszych dokonań muzycznych lat 70. Może dlatego, że każdego z tych muzyków uwielbiam z osobna.
Lata 80. i 90. to, można powiedzieć, dyskontowanie sukcesu z poprzedniej dekady i pielęgnowanie stylu, który przyniósł mu sławę. W tym czasie nagrał kilkanaście płyt solowych i uczestniczył gościnnie w niezliczonej ilości nagrań innych artystów, jak min.: BB King, Eric Clapton, Buddy Guy, Aretha Franklin, Joe Cocker czy The Rolling Stones.
Ja chciałby zwrócić zwłaszcza uwagę na 2 projekty: Bluesiana Triangle z 1990 r. i Mercernary z 2006. Pierwszy to dzieło nagrane wspólnie z saksofonistą Davidem „Fathead” Newmanem oraz perkusistą Artem Blakley’em. To ponadczasowy, wybuchowy miks: bluesa, jazzu i funk, przesycony unikalną chemią, która bez wątpienia musiała towarzyszyć artystom w trakcie nagrań. To jedna z tych płyt, do których często wracam a utwór „Shoo Fly” to jedna z perełek, zasługująca na znacznie szersze uznanie. Drugi projekt to solowa płyta Dr. Johna, będąca hołdem dla Johna Mercera. To wyjątkowy, sentymentalny projekt, wypełniony jazzowymi, bluesowymi i funkowymi klimatami, przenoszący nas w atmosferę leniwego popołudnia w zadymionej knajpce przy Bourbon Street. Punktem wyjścia na płycie są klasyki Mercera ale z odciśniętym silnym piętnem Robennacka.
Obecnie ponad 71-letni artysta ani myśli o emeryturze; cały czas nagrywa i koncertuje. Właśnie nawiązał współpracę z Danem Auerbachem z zespołu The Back Keys, którego marzeniem była współpraca z ze słynnym szamanem voodoo i nagranie płyty nawiązującej do atmosfery początków kariery Dr Johna i nagrań z płyty Gris-Gris. Po kilku miesiącach prac wraz z grupą młodych muzyków w studio Auerbacha w Nashville powstała płyta Locked Down, która premierę miała 3 kwietnia 2012. Locked Down przenosi nas w bagnisto-psychodeliczne okolice muzyki lat 70. serwując, dawno nie spotykaną u „doktora”, wyjątkową dawkę energii i świeżości. Nie brakuje tu motywów bluesowych, funkowych czy też pogłosów reagge. Oczywiście wszystko podporządkowane jest mistrzowskim klawiszom and całością unosi się dźwięk (a jakże!) nowo-orleańskich dęciaków. Jeśli szukasz tu rewolucyjnych motywów muzycznych to zdecydowanie pomyliłeś adresy. Tu rządzi klasyka w ponadczasowym wydaniu. To płyta nieprzyzwoicie wyrównana, nie ma tu słabszych momentów, spadków ciśnienia czy „zapchaj-dziur”.
Nie przepadam za pochopnymi ocenami płyt tuż po ich wydaniu ale w tym przypadku z całą odpowiedzialnością twierdzą, że to jeden najlepszych album Doktora Jana od ponad 30 lat, kiedy to był u szczytu swojej kariery.
Każdemu polecam osobiste spotkanie z twórczością mistrza gris-gris, aby poczuć na własnej skórze leczniczą moc jego szamańskiej muzyki. To terapia, która uwalnia od codziennych problemów i sprawia, że nic nie jest takie jak wcześniej.
Piotr Łukasiewicz
Tekst pierwotnie ukazał się w numerze magazynu JazzPRESS z maja 2012 roku - tu można pobrać pismo w formatach: pdf, mobi (Kindle), epub.