Felieton

My Favorite Things (or quite the opposite…): Foxtroty, symfonie, eksperymenty…

Obrazek tytułowy

W większości muzycznych podsumowań roku 2017, wśród najlepszych polskich płyt na czołowych miejscach pojawiał się album Jazz Bandu Młynarski-Masecki Noc w wielkim mieście. Płyta, pomimo tego że ukazała się w końcówce roku, zdążyła zamieszać w zestawieniach dziennikarzy i krytyków. Mimo dosyć specyficznego repertuaru zagościła na popkulturowym topie. Trudno jeszcze ocenić, jak dużym sukcesem sprzedażowym okaże się wydawnictwo, ale w okresie przedświątecznym w wielu sklepach z płytami można było usłyszeć: „już nie ma”, „mieliśmy, ale zeszła”.

Mniej więcej w tym samym czasie usłyszałem o nowej płycie z III Symfonią Henryka Mikołaja Góreckiego, a więc utworem, który także zupełnie niespodziewanie przebił się do obiegu kultury popularnej i bił rekordy sprzedażowe. Wydawnictwo Dux wydało właśnie Symfonię Pieśni Żałosnych w wykonaniu Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Poznańskiej pod dyrekcją Andrzeja Boreyki oraz wybitnej sopranistki Ewy Iżykowskej. Choć rzecz jasna zestawienie tych płyt czy próba porównywania skali ich sukcesu są bezprzedmiotowe, to jednak oba przypadki pokazują, jak przewrotne mogą być historie popularności muzyki.

Górecki napisał swoją III Symfonię w 1976 roku. Po premierze światowej, na festiwalu w Royan, jak i polskiej, podczas Warszawskiej Jesieni, wzbudziła ona skrajnie różne opinie – od zachwytu po oburzenie. Stała się z tego powodu dziełem, o którym było głośno. Głośno na skalę środowiska muzyki współczesnej, można więc rzec – dziełem „głośnym niszowo”… W 1992 roku symfonię, dla słynnej nowojorskiej wytwórni Nonesuch, nagrał zespół London Sinfonietta ze śpiewaczką Dawn Upshaw. Rok później stała się rzecz niebywała. 13 lutego 1993 roku na liście najlepiej sprzedających się płyt w Wielkiej Brytanii na miejscu szóstym, pomiędzy Off the Ground Paula McCartneya a Automatic for the People grupy REM, znalazł się wspomniany wyżej album. Na liście brytyjskich bestsellerów III Symfonia utrzymywała się przez 18 tygodni! Nie gorzej płyta radziła sobie za oceanem. Efektem był ponad milion sprzedanych egzemplarzy.

Za sukcesem stoi przede wszystkim geniusz tego dzieła. Słuchacze, którzy raz je usłyszeli, kupowali płytę. Kierowcy ciężarówek z amerykańskich szos dzwonili do rozgłośni radiowych z prośbą o granie tego utworu! Jednak najpierw kompozycja musiała się przebić do masowej świadomości. Pomogły w tym działania kojarzone do tej pory zdecydowanie bardziej z promocją muzyki popularnej niż współczesnej klasyki. Do fragmentu utworu powstał „teledysk”, lub może raczej etiuda filmowa. Nagranie wprowadzono na anteny radiowe (nie tylko w stacjach specjalizujących się w klasyce) i zadziałał efekt tzw. kuli śniegowej – moda na Góreckiego. Do swoich fascynacji kompozytorem, za sprawą III Symfonii, przyznaje się cała rzesza artystów – między innymi Björk, Goldie czy grupa Lamb. Dzięki nim o Góreckim usłyszeli także ich fani w latach dziewięćdziesiątych. Polski kompozytor muzyki współczesnej stał się w wielu środowiskach idolem.

A jak udało się wprowadzić do ścisłej czołówki polskich płyt 2017 album jazzbandu grającego covery z lat trzydziestych ubiegłego wieku? Tu również zadziałało kilka mechanizmów. Nie ma co dyskutować z dwoma faktami. Po pierwsze, Masecki i Młynarski to świetni, wszechstronni muzycy, którzy są gwarantami wysokiego poziomu materiału. Po drugie mamy do czynienia ze szlagierami międzywojnia, takich autorów, jak Henryk Wars czy Fanny Gordon, czyli, co by nie mówić, ze świetnymi kompozycjami. Tyle że dotychczas ani świetne płyty Marcina Maseckiego, ani próby przypomnienia przedwojennych piosenek, na przykład Mieczysława Fogga, nie znikały w takim tempie ze sklepowych półek. Dlaczego więc tym razem efekt jest tak spektakularny?

Niezależnie od tego, czy orkiestry okresu międzywojennego grały foxtroty, slow-foxy czy swing, bez dwóch zdań, była to muzyka towarzysząca zabawie! W swojej kolebce – Ameryce – była to rozrywka masowa, w Polsce raczej elitarna, bo orkiestr nie było wiele. Należy sobie jednak uświadomić, że jazz w naszym kraju nie narodził się w okresie „katakumbowym”, pod koniec lat czterdziestych, ale rozwijał się już przed II wojną światową. Proces ten opisuje między innymi Krzysztof Karpiński w książce Był jazz. Krzyk jazz-bandu w przedwojennej Polsce. Właśnie ten pierwotny aspekt jazzu – rozrywkowy i taneczny, bliski bywalcom lokali i klubów, a nie sal koncertowych, eksplorują Młynarski i Masecki.

Sukces płyty Jazz Bandu to bez wątpienia także efekt mody na Polskę okresu międzywojennego. II RP to w zbiorowej wyobraźni okres wytwornych kawiarni, rewii, dżentelmenów – czasy, do których Polacy tęsknią i pewnie dlatego tak chętnie sięgają także po muzykę z tego okresu. Warszawskie Combo Taneczne, Warszawska Orkiestra Sentymentalna, reprezentująca skrajnie odmienną stylistkę Hańba czy wreszcie grupa Bodo to wykonawcy, którzy w ostatnich latach zyskali sporą popularność, plasując się właśnie w tym nurcie.

Młynarski i Masecki podchodzą do tematu w sposób iście brawurowy. Do chwytliwych, melodyjnych kompozycji sprzed niemal wieku, Marcin Masecki dodaje swoje oryginalne i jak najbardziej współczesne pomysły aranżacyjne. Całość jest świetnie wykonana, a brzmienie umiejętnie stylizowane na retro.

sorrow.jpg fot. materiały prasowe

Poruszając tematy: fenomenu III Symfonii Henryka Mikołaja Góreckiego oraz popularności muzyki jazzowej i „okołojazzowej” nie sposób nie wspomnieć o przedsięwzięciu, które oba te tematy łączy w jedno. Mam oczywiście na myśli album Sorrow – A Reimagining of Górecki’s 3rd Symphony Colina Stetsona, na którym artysta przedstawił własną interpretację Symfonii pieśni żałosnych. Stetson, który gościł z grupą Ex Eye na ostatnim Jazz Jamboree, a kilka miesięcy wcześniej koncertował solo w klubie Pardon, To Tu, zalicza się do grupy muzyków, którzy deklarują, że III Symfonia wywarła na nich bardzo duży wpływ. Fascynacja utworem była w jego przypadku tak silna, że postanowił „zrobić go po swojemu”.

W instrumentarium pojawiły się oczywiście saksofony, ale także gitara elektryczna i perkusja. Partię wokalną wykonała siostra muzyka – mezzosopranistka Megan Stetson. Do współpracy artysta zaprosił wielu muzyków z kręgu muzyki improwizowanej i alternatywnej – Rebeccę Foon, Dana Bennetta, Matta Baudera, Greya McMurraya, Ryana Ferreira, Grega Foxa, Shahzada Ismailya, Justina Waltera. Stetson nie tylko dokonał zupełnie nowej aranżacji utworu Góreckiego, ale także „uzupełnił go” dźwiękami zupełnie nieobecnymi w oryginale.

Chociaż porywanie się na „przeróbkę” tak genialnego dzieła może wydawać się obrazoburstwem, trzeba przyznać, że Stetson nie dokonał aktu barbarzyństwa na kompozycji (choć nie znam opinii „klasycznych purystów” na ten temat). Co ważne, nie jest to projekt z gatunku „klasyka na jazzowo”, tylko próba autorskiej interpretacji Colina Stetsona, która moim zdaniem jest inspirującą pozycją zarówno dla wielbicieli muzyki współczesnej, jak i fanów dzisiejszego jazzu, bo i jeden i drugi nurt nie stroni od różnego rodzaju eksperymentów.

Bawmy się przy Jazz Bandzie Młynarski-Masecki, kontemplujmy Symfonię pieśni żałosnych Góreckiego (w najnowszym, bądź tym klasycznym, bestsellerowym wydaniu), ale czasem dajmy też zmącić tę radość pierwszego i spokój drugiego niepokojącą wizją Colina Stetsona.

autor: Piotr Rytowski

Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 02/2018

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO