Gabriela Kurylewicz, Płynę nieustraszenie, olej na desce, 2024, Firma Portretowa Gabrieli Kurylewicz, fot. Piwnica Artystyczna Kurylewiczów
Ktoś może zasugerować, że jeśli spacer do rzeczki w prawo lub spacer do rzeczki w lewo w Karwi jest już moją podróżą w dalekie strony, to ze mną nie jest całkiem w porządku. Proszę mi wybaczyć, ale taką krytyką nie przejmuję się zupełnie. Możliwość osobistego doświadczenia drogi wzdłuż brzegu morza, i to takiego morza jak Morze Bałtyckie, i to w Karwi właśnie, z której jest w linii prostej na Północ możliwość sięgnięcia wzrokiem i słuchem, a o ile bardziej myślą, najdalej w górę, aż po biegun prawie, jest doświadczeniem realnym i mistycznym. Doświadczeniem, jakim żywić się może najlepsza twórczość metafizyczna. Dlatego kocham to nadmorskie miejsce i będę tu wracała, jak długo starczy mi sił, a także będę strzegła tego miejsca, moim zdaniem, zupełnie jedynego na świecie.
Karwia to łąki, las, wydmy, plaża z bielutkim piaskiem i morze. Krajobraz jest – trzeba, choć przykro to przyznać – w dużej mierze zniszczony – łąki zaburzone i zabudowane chaotycznie, las zaśmiecony i ostatnio wycinany również, a wydmy zadeptane i prowokacyjnie niestrzeżone, plaża też męczona i brudzona niekontrolowaną komercją i zdziczeniem naszego nadpobudliwego społeczeństwa. Najcenniejsze zaś nasze Morze Bałtyckie jest okradane z piasku i bursztynu i zalewane ściekami z całej Polski.
Są to zniszczenia tak smutne, że trudno o nich mówić, zwłaszcza w słonecznych dniach lata w sierpniu, choć przecież trzeba, a nawet trąbić o tym należy i wciąż szukać koniecznie ludzi wrażliwych, rozumnych i zainteresowanych zatrzymaniem tych zmian chorobowych i ich skutecznym uleczeniem.
Szczęście, że są w Karwi tacy, którzy zauważają ten głęboki problem ekologiczny i podobnie jak ja chcieliby odbudowy przyrody i normalności. Nie są to ludzie najbogatsi, ale jednak liczący się i niepozbawieni znaczenia właściciele kilku rodzinnych pensjonatów i restauracji, i są to przede wszystkim ludzie z Karwią i Ostrowem związani od wielu pokoleń, moi przyjaciele i zarazem sąsiedzi.Instytucja Nadmorskiego Parku Krajobrazowego – jakkolwiek ograniczona umysłowo i skorumpowana – wciąż istnieje i jest nowe Ministerstwo Środowiska i Klimatu, jest też nowy wiceminister, są nowi lub prawie nowi burmistrzowie, wójtowie i sołtysi, więc może uda się zawrócić ten potop zniszczeń choćby kijem praworządności.
To przecież jest niedopuszczalne, żeby rzeka Bychowianka, przepływająca przez niedalekie Wierzchucino, jeszcze kilka lat temu drożna i czysta, teraz była toksyczna, dlatego tylko, że w okolicy jest przedsiębiorca, któremu opłaca się bardziej płacić kary za nielegalne ścieki, niż ścieki te utylizować. W Karwi podobnie – Czarna Wda, dzielna, nieduża rzeka, która płynie przez karwieńskie i ostrowskie łąki, jest zlewiskiem toksyn z nielegalnych campingów. Bychowianka wpływa do Jeziora Żarnowieckiego i Piaśnicą do morza. Czarna Wda płynie prosto do Bałtyku. Słyszymy o zabrudzeniu i umieraniu Odry i Wisły, i nawet Dunajca. Słyszymy również, i obyśmy słyszeli jak najwyraźniej, o planach i realizacji naprawy i odbudowy wód naturalnych na naszych ziemiach.
Woda to podstawa istnienia przyrody zielonej i całego życia w Polsce i na całej Ziemi. Woda naturalnie płynąca i czysta. Czysta i czyszczona naturalnymi drogami.Woda, powietrze, ogromna i zróżnicowana przyroda zielona, królestwa zwierząt dzikich – cały skomplikowany i wspaniały organizm żywej Ziemi – to najważniejsza i najgłębsza podstawa dla prawdziwej kultury ludzi, a ściśle – wielu kultur różnych i różnorodnych w wielu stworzonych i cudownych krajobrazach na naszej planecie. Przytomni biolodzy i filozofowie dobrze wiedzą, że istnienia realne, takie jak rzeka, las, jezioro, morze, to nie są obiekty inżynieryjne i twory technologii, lecz żywe organizmy, dlatego konieczny i właściwy jest – również moim zdaniem – pomysł prawnego upodmiotowienia tych dobrych, pożytecznych i niezastąpionych dzieł natury.
Karwia i położone wyżej Wierzchucino to przede wszystkim łąki, lasy, wydmy, strugi, rzeki i morze. To ludzie, którzy tu mieszkają cały rok, i ludzie, którzy przyjeżdżają latem. Nie kieruje nimi zło jakieś, lecz w dużej mierze dobra wola – chcą mieszkać, pracować, odpoczywać, żyć. Do tej uczciwej woli życia domieszana jest jednak porcja nieświadomości i głupoty, niewielka być może, ale wystarczająca, by mogła dać zezwolenie na wtargnięcie niepohamowanej komercji.Tymczasem komercja ultra, komercja dla komercji, biznes komercyjny niepodporządkowany dobrom wyższym, jest, owszem, wściekły.
Super obiektami komercji wściekłej są na ironię pobudowane w całej Polsce wielofunkcyjne obiekty pseudokulturalne – wypchane technologią i sztucznością, energochłonne i przeciwne samej idei sztuki. Pomnikiem komercji jest choćby warszawski Stadion Narodowy. Obiekt handlowy i zapewne użyteczny. Ale nie zgodzę się, by go nazywano „domem prawdziwej kultury polskiej”, bo ani domem, ani miejscem sztuki prawdziwym nie jest. Warszawski Stadion Narodowy niewiele różni się od tamtejszego Pałacu Kultury, pierwszy jest pomnikiem propagandy komercji, a drugi pomnikiem propagandy komunizmu. Obydwa są tak odpychające, bo są bezduszne, nie ma w nich miejsca dla jednostek samodzielnie myślących, czujących i żywych. Najlepiej to było widoczne, gdy w czasie pandemii covidu w PGE Narodowym zorganizowano szpital z łóżkami i przepierzeniami dla nieszczęsnych konających i denatów, przedstawicieli dominującego gatunku ludzkiego.
Tymczasem przeciwwagą dla biznesmenów wściekłych, ślepych i bezdusznych winni być marzyciele i twórcy, twórcy autentyczni. Miałam szczęście twórców takich – a nie ma ich zbyt wielu na świecie – poznać, a nawet przyjaźnić się z nimi. Byli to moi rodzice – Andrzej Kurylewicz i Wanda Warska. Byli, a jednak w sztuce swojej są nadal i pozostaną na zawsze. Bo istotą sztuki prawdziwej jest dobro niezniszczalne. Jest ono budowane na fundamencie natury fizycznej i duchowej. A to bezsprzecznie najtrwalsza podstawa najśmielszych osiągnieć ludzkiej duszy jednostkowej i niepodrabialnej.
Karwia jest niszczona, Wierzchucino jest niszczone, Warszawa jest niszczona, Wisła jest zatruta i Morze Bałtyckie umiera. Pod zalewem produkcji masowej zdycha też sztuka i kultura polska. Jednakże tak wcale nie musi być. To przecież nie jest nieodwracalne. Mimo wojen (mija dzisiaj 904 dzień rosyjskiej inwazji na Ukrainę), mimo draństwa (ludzkiego, bo jakiegoż innego?) jesteśmy wciąż obdarowywani pięknem. Dobrem i pięknem natury. Pięknem i prawdą sztuki autentycznej, zrodzonej z kontemplacji transcendentnych idei. Idee tak wspaniale się rozważa, spacerując od rzeczki do rzeczki w Karwi i od rzeczki do rzeki w Wierzchucinie, i w Warszawie idąc spacerem wzdłuż Wisły, a także w Puszczy Kampinoskiej. Mimo zniszczeń, wrzasku, metalowych rurek i generowanej przez wściekły biznes ściemy sztuki i etyki symulowanej zewsząd niemal, wciąż jest jeszcze coś, od czego można szukać uczciwej drogi do czegoś, czegoś autentycznego, duchowego i żywego. I nie jest to myślenie niedorzeczne. – O, pies już przyszedł, idziemy na spacer, spacer natchniony, oby, nad pełnym morzem piękna, cześć!
Gabriela Kurylewicz
NIE ŻAŁUJĘ WCALE
Nie żałuję wcale,
że mnie nie proszą na galę.
Gram koncert mój w ogródku
w puszczy, po cichutku.
A raczej więcej słucham –
traw, owadów, ptaków,
szelestów liści i kwiatów,
i wiatru i deszczu
i ciszy w pośrodku
zielonego lasu.
I jeśli pragnęłabym czegoś
tu, na mazowieckiej ziemi –
to przywróconego czasu
wolnego od wrzasku
i od hałasu –
żeby wiosną móc Wisłą popłynąć
żaglówką –
bez pośpiechu i serdecznie
i prawie ostatecznie –
poprzez jeziora, rzeczki, wzgórza
i chmur przestworza –
do królestwa
otwartego morza.
W Karwi.
2 V 24
Copyright Gabriela Kurylewicz & Fundacja Forma.