Felieton Słowo

Muzyka i poezja: Wycinają nas

Obrazek tytułowy

Barbara Jonscher, Pejzaż. Kolekcja prywatna Piwnicy Artystycznej Wandy Warskiej i Andrzeja Kurylewicza. Fot. Gabriela Kurylewicz

Student Julian Felkner przysłał mi zdjęcie zrobione dzisiaj w Karwi. Zimowy las Nadmorskiego Parku Krajobrazowego, a w nim sterty ściętych w ostatnich tygodniach i ścinanych na bieżąco drzew – sosen czterdziesto- i pięćdziesięcioletnich. Sosnowe kłody ułożone są wzdłuż drogi leśnej, która prowadzi do morza. Jest to miejsce na wysokości Wejścia nr 41.

Kto był w Karwi, wie, czym jest tam las nadbrzeżny. To jest pas ochrony brzegu sposobem naturalnym. Ten sposób lub raczej powiedzieć należy – tę sztukę ochrony brzegu morza zapoczątkował rząd polski w dwudziestoleciu międzywojennym. Po drugiej wojnie światowej konsekwentna ochrona brzegu – a więc plaży białopiaszczystej, wydm z nasadzeniami specjalnych gatunków traw i krzewów, a dalej najważniejszy pas lasu mieszanego sosen, buków, dębów, brzóz, jarzębin, jesionów, modrzewi, świerków – była kontynuowana, choć coraz gorzej. A po roku 1989 i zwłaszcza w czasie ostatnim plaża, wydmy i las nadbrzeżny nie są chronione wcale.

Wjeżdżają tu samochody dostawcze, motory, traktory, samochody i zajeżdżają architekturę naturalną, cenną niezmiernie, tego unikalnego krajobrazu. To w sezonie. Poza sezonem, jak dzisiejsze zdjęcie potwierdza, tną drwale i wywożą drewno. Trwa wojna w sąsiedniej Ukrainie (dzień 283), brakuje opału, więc takie podaje się urzędowe, doraźne wytłumaczenie owej corocznej wycinki.Lecz nic nie jest w stanie zaprzeczyć, że jest to wycinka rabunkowa i niszczycielska dla ochrony brzegu, lasu, zwierząt, krajobrazu, poziomu wód, całego naturalnego życia, którego ludzie są częścią i za które ludzie odpowiadają. Ludzie, czyli my. Nie bezosobowy ogół ludzi, lecz ludzie konkretni.

Zło niszczenia kultury przyrody nie dzieje się tylko w Karwi, dzieje się w Trójmieście, w Kampinoskim Parku Narodowym i w samej Warszawie. Tnie się duże, zdrowe drzewa, a wsadza zapałeczki lub doniczki, a przy tym w przestrzeni wirtualnej, na mapach, drzewa dalej są i nikt lub mało kto sprawdza rozbieżności z rzeczywistością realną. Wystarczy zobaczyć w Google Maps nad Wisłą, na Żoliborzu, zieloną, ogromną plażę, której w rzeczywistości, czyli naprawdę nie ma. Jest malutki skrawek plaży, a resztę zajmują fantomiczne podmioty gospodarcze legalne, półlegalne, opłacalne.

Przyjęto bezkrytycznie i powszechnie założenie – jakże niszczycielskie – że przyroda i kultura muszą na siebie zarobić. Parki krajobrazowe, parki narodowe, miejskie parki i pomniki przyrody, ale także zabytki historii i kultury, instytucje wyższej użyteczności –szpitale, szkoły, uczelnie, teatry, orkiestry, filharmonie, biblioteki, publiczne i prywatne stacje radiowe, stacje telewizyjne, itd., itp. muszą przynosić zysk, a im większy zysk przynoszą, tym większe oczekiwania zysków większych i większych. I tak naturę i to, co jednostkowe i duchowe, się zagłusza i osłabia, a sztuka staje się przemysłem coraz bardziej masowym i bezdusznym.Wycina się drzewa, wycina się krajobrazy, wycina się inicjatywy niezależne, rodzinne tradycje rzemieślnicze i artystyczne, wszystko, co jedyne i unikalne, traci szansę przetrwania w konkurencji nierównej z tym, co rentowne, sieciowe, masowe i przeciętne.

Na przerost nachalnego zysku materialnego nad kulturą i naturą marszałek Józef Piłsudski (jeździł na wakacje do Jastrzębiej Góry, obok Karwi) miał adekwatne określenie: burdel i serdel. Od czasów Piłsudskiego problem ten nie zniknął, lecz pogłębił się w Polsce, Europie i na całym globie.Jednak problem polski jest szczególnie złożony. Długo byliśmy pod okupacją zaborów w wieku XVIII i XIX, potem pod okupacją niemiecką i sowiecką. Byliśmy rozkradani i uczeni kradzieży. Na skutek pozostałości komunizmu wciąż nie szanuje się własności prywatnej, która jest podstawą budowania dobra wspólnego. Dlatego obok utrwalonego zła biedy i chciwości dominuje utrwalone w społeczeństwie polskim zło złodziejstwa. Na jedno i drugie zło pracuje niestety wiele osób, całe składy osobowe bezmyślnych biznesmenów, urzędników i klientów.

Wynajęci drwale wycinają las i wycinają nas. Dlatego tak bardzo zdewastowaną mamy i niską dookoła kulturę materialną. I dlatego – uważam – całkowicie na przekór głównym dziejomcenić trzeba i chronić ze specjalnym uporem każdą najmniejszą drobinkę autentycznego dobra. Dobrem autentycznym, prawdziwym jest każdy metr kwadratowy żywego lasu, każdy metr czystej, niezeszpeconej śmieciami i hałasem plaży, każda książka ambitna i niekomercyjna napisana oryginalnie prozą lub wierszem, każdy przejaw autentycznej filozofii, każde uczciwe wykonanie muzyki klasycznej, jazzowej, dawnej lub współczesnej, wreszcie każde uratowane drzewo, każdy ukochany kwiat, kwantum ciszy i wolności i utrzymana równowaga rzeczy duchowych i materialnych.

Kto mnie tego marzycielstwa niepragmatycznego nauczył? Mój Ojciec, Andrzej Kurylewicz, kompozytor, multiinstrumentalista, dyrygent, z powołania leśnik i mistyk, który w 2022 roku ochodziłby 90. urodziny, gdyby go przedwcześnie nie wycięli drwale kupieni przez deweloperów przemysłu muzycznego.

KŁADKA

Z jakiej odległości, w świetle, z jakiego punktu

nagły koniec wszystkich rzeczy,grożąc ciągle,

nie przestrasza?

Z proporcji dźwięków, z których rośnie muzyka,

jak wielkie drzewo.

Kładka nad przepaścią buja się w kominach wiatru

albo uspokaja i jest pewna prawie jak stół,

przy którym pozwolono nam spisywać myśli

trwalsze, robić rysunki, pieśni snuć pełne tchnienia.

Wiersz z tomu Gabrieli Kurylewicz, Wydłużyć horyzont, wyd. II, Piwnica Artystyczna Wandy Warskiej i Andrzeja Kurylewicza, Warszawa 2003. Copyright Gabriela Kurylewicz.

Gabriela Kurylewicz

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO