Felieton Słowo

Down the Backstreets: Gdy wesołek kroczył ciemną doliną…

Obrazek tytułowy

Redman – Dare Iz A Darkside

Def Jam, 1994

Mamy rok 1994 – rozpada się EPMD. Podopieczni grupy muszą decydować: albo idziesz dalej z Erickiem Sermonem, albo z Parrishem Smithem (czyli PMD). Pierwszą opcję wybiera Redman, drugą Das EFX, a K-Solo całkowicie wypada z obiegu. W życiu Redmana, jednego z najlepszych raperów na scenie, dzieje się bardzo źle. Traci bliskie mu osoby, nadużywa narkotyków – i nie mówię tu o marihuanie, której jest do dzisiaj gorącym orędownikiem, ale raczej o, podobno, substancjach psychoaktywnych i halucynogennych. Mam świadomość, że są osoby potrafiące korzystać z tych używek w sposób kontrolowany i z korzyścią dla nich samych, ale Redman, jak sam twierdzi, do takich nie należał. Na skutek wszystkich tych wydarzeń człowiek, którego kojarzymy między innymi z prześmiesznymi skitami, filmami komediowymi (How High to klasyk i nikt mi nie powie, że jest inaczej) oraz tekstami pełnymi radosnej wyobraźni, popada w depresję. W odosobnieniu nagrywa swój drugi album. Jego brzmienie, a także tytuł doskonale oddają ówczesny nastrój twórcy. Zapraszam na ciemną stronę: Dare Iz A Darkside.

Zdecydowaną większość bitów zrobił sam Redman, jak wspomniałem na wstępie, zamykając się samotnie w studiu. W kilku pomógł mu mentor – Erick Sermon (na marginesie: ze względu na umowy, pomimo rozpadu EPMD, duży procent zysków z tych produkcji wpadł do kieszeni PMD), dwukrotnie na liście płac pojawia się również ksywka Rockwilder. Mam swoich faworytów, ulubione utwory na płycie, ale szczerze mówiąc nie widzę sensu ich wymieniania. Dare Iz A Darkside to bowiem jedna, długa podróż – kawałki zlewają się ze sobą, mają bardzo podobne brzmienie, nastrój, mglistość, psychodelię. I wszystkie, podkreślam – wszystkie, niemożliwie bujają głową. To jest prawdziwie mroczny funk, coś jakby afrykański szaman wykonujący swoje tajemnicze tańce, wyrzucające złe demony z wioski.

Tak to trochę brzmi. Bity zawierają sample między innymi z Boba Jamesa, Pleasure, Funkadelic i Leona Haywooda, użyte w bardzo nieoczywisty, zniekształcony, kreatywny sposób. Redman napiął na albumie swoje niedoceniane, produkcyjne bicepsy. Jego umiejętności w tworzeniu podkładów są jednak tylko tłem dla tego, co potrafi przy mikrofonie. Wariactwa, do których nas przyzwyczaił – niespodziewane porównania, pełne wyobraźni i zaskoczeń linijki, mistrzowski flow – są oczywiście obecne w pełnej krasie. No ale, umówmy się, w 1994 roku tego oczekiwało się od największych gwiazd sceny. A niewiele osób w historii może doskoczyć do Redmana w szczytowej formie. Jest, był i, miejmy nadzieję, będzie fenomenalny, czy to na mrocznym albumie z 1994 roku, czy jako gość w utworach Christiny Aguilery, P!nk i Limp Bizkit w późniejszych latach. Gwarancja jakości, nawet jeśli nie wszyscy odbiorcy go zrozumieją. I jest tego w pełni świadomy – świadczą o tym nie tylko przechwałki liryczne, bezczelna pewność siebie i nonszalancka ekstrawagancja, ale również inna, bardziej przyziemna rzecz: na koniec kawałka Can’t Wait Redman powtarza jeden z wersów ponownie i sam przed sobą otwarcie cieszy się jego złożonością metaforyczną i techniczną.

Jeszcze kilka ciekawostek zanim zakończymy. Wydane w odstępie tygodnia Dare Iz A Darkside Redmana oraz debiutancki album Method Mana – Tical promowane były wspólną kampanią wytwórni Def Jam. Label wydał wspólny, dwupłytowy singiel obu artystów – Month Of The Man. Panowie ruszyli w trasę, która to, jak pokazała historia, zmieniła ich życie. Zostali bliskimi przyjaciółmi, wydali razem dwa albumy, wystąpili w komedii How High, mieli nawet serial Method And Red oraz protoplastę programu Punk’d na MTV – Stung, gdzie zrobili żart między innymi Ludacrisowi. Koncertują w duecie do dzisiaj, a chemia między nimi jest absolutnie niepodrabialna. Method Man mianował również Redmana honorowym członkiem Wu-Tang Clanu.

Na okładce Dare Iz A Darkside widzimy Redmana zakopanego po szyję w ziemi – to nawiązanie do klasycznej płyty Maggot Brain Funkadelic. Dwa lata później, na okładce i zdjęciach promujących Muddy Waters – jego ulubiony album z własnego katalogu – Redman pozuje cały pokryty błotem. To symbolizuje wyjście z ziemi, zostawienie mroku Dare Iz A Darkside za sobą.

Dzisiaj Redman, z natury bardzo wesoły człowiek, ignoruje ten album. Nie wykonuje na żywo utworów z Dare Iz A Darkside, nie lubi o nim mówić, nie chce wracać do tamtych, jakże ciemnych, czasów. Nie powinno to nikogo z nas dziwić – wszyscy mamy w życiorysie etapy, których nie chcemy przeżywać ponownie. Tym niemniej ten album jest dowodem, że podczas największych kryzysów rodzą się wspaniałe rzeczy; nawet jeśli nie są to takie dzieła jak Dare Iz A Darkside, to przynajmniej metaforyczne „odbicie”, odrodzenie i wzmocnienie samego siebie. Pamiętajcie o tym, drodzy czytelnicy, gdy sami będziecie kroczyć ciemną doliną.

Autor - Adam Tkaczyk

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO