Felieton Słowo

Down the Backstreets: Pierwsza spowiedź weterana

Obrazek tytułowy

Royce da 5’9” – Book of Ryan

eOne, 2018

Nie cierpię tych górnolotnych i miałkich cytatów, nadających się na opisy Gadu-Gadu i facebookowe statusy nazbyt rozemocjonowanego nastolatka (każdy z nas takim był), ale dzisiaj się jednym posłużę. „Człowieka nie ocenia się po tym, ile razy upada. Ważne jest, ile razy się podnosi”. Internet twierdzi, że to słowa z książki Zostań przy mnie Harlana Cobena, ja znam je z nieco innej wersji z filmu Rocky Balboa z 2006 roku. Nieistotne – ważne, że pasują do bohatera opisywanego tutaj dzieła.

Royce da 5’9” w 1999 roku był hypemanem największej gwiazdy światowej kultury: Eminema, podpisał milionowy kontrakt na wydanie płyty, pisał teksty dla Dr. Dre i wydawało się, że nic nie ma prawa zatrzymać jego marszu do statusu supergwiazdy. A dalej były: konflikty z obydwoma wyżej wymienionymi ikonami, utrata kontraktów, postępujące uzależnienie od alkoholu, odsiadka w więzieniu, problemy w małżeństwie, upadek w mrok – widoczny nawet w tytułach albumów (Death is Certain, seria mixtape’ów Bar Exam). Nadal był bardzo cenionym MC o niepodważalnych umiejętnościach, dzięki czemu utrzymywał głowę nad powierzchnią wody – blisko współpracował np. z legendarnym DJ-em Premierem, dołączył również do supergrupy Slaughterhouse – albumy zbierały pozytywne recenzje. Pozornie po 2009 roku jego kariera zaczynała wyglądać coraz lepiej.

Odnowił kontakt z Eminemem, nagrał z nim wspólny album jako Bad Meets Evil i ruszył w trasę. Tam doszło do, wydawało się, nieistotnej sytuacji, która jednak zapoczątkowała w życiu Royce’a wielką zmianę. Pewnego dnia Eminem, od wielu lat czysty od wszelkich używek, powiedział mu nagle, bez żadnego wstępu czy kontekstu: „Pamiętaj, że gdy będziesz potrzebował pomocy z alkoholem, możesz na mnie liczyć”. Rzucone od niechcenia zdanie pozostało z tyłu głowy i wkrótce „stało się ciałem”. Royce zdecydował się poważnie zawalczyć ze swoim postępującym alkoholizmem, niszczącym jego relacje rodzinne i biznesowe (w najgorszym momencie wypijał butelkę tequili Patrón dziennie). Pierwszą osobą, do której zadzwonił w tej sprawie, był Eminem, który jako prawdziwy przyjaciel natychmiast załatwił mu miejsce w szpitalu i stał się orędownikiem tego oczyszczenia – fizycznego i psychicznego.

Od 11 września 2012 roku Royce pozostaje bez kontaktu z alkoholem. Spowodowało to problemy twórcze – przyzwyczajony do pisania pod wpływem, długo walczył z blokadą pisarską i został zmuszony do zmodyfikowania swojego procesu twórczego. Kolejny album wydał w roku 2014 – razem z DJ-em Premierem jako PRhyme. Jego płyta solowa, zatytułowana Layers, ukazała się w 2016 roku, a istotna jest dlatego, że zawierała wyjątkowo osobisty utwór Tabernacle – zapowiedź tego, co miało nadejść.

Mówi się, że albumy debiutanckie zazwyczaj są najlepszymi w dyskografiach, ponieważ ich nagranie zajęło całe życie i zawierają wszystkie emocje przeżyte do danego momentu. W przypadku Royce’a da 5’9” – można tak mówić o Book of Ryan, czyli siódmym solowym LP. Do tego momentu niezwykle rzadko wchodził na temat życia osobistego, emocjonalnego, wspomnień, traum i uzależnień. Sam żartował w wywiadach, że często wystarczyło mu rapowanie o pistoletach i magicznych właściwościach swojego penisa. Oczywiście – jego warsztat i charyzma były niepodważalne i mistrzowskie, ale przez lata problemem bywało otwarcie emocjonalne. To się zmieniło wraz z porzuceniem alkoholu oraz postępami w psychoterapii.

Jasność umysłu osiągnięta dzięki tym zdecydowanym krokom wywołała dalsze autorefleksje, które Royce zdecydował się oddać w swoich tekstach. Poruszania osobistych tematów miał się od kogo uczyć – przecież jego kolegą z supergrupy Slaughterhouse i jednym z najbliższych przyjaciół jest Joe Budden, którego album opisywałem w tym miejscu dwa miesiące temu. Inny kumpel – Eminem, też wielokrotnie podejmował przecież w swojej muzyce bardzo osobiste tematy.

Album Book of Ryan jest, jak sama nazwa wskazuje, poświęcony życiu Ryana Montgomery’ego – porzucamy mitycznego Royce’a da 5’9” i staje przed nami chłopak z Detroit. Niech o ciężarze tych wyznań świadczą dwa emocjonalne momenty: łzy uronione po przesłuchaniu finalnej wersji albumu oraz słowa skierowane do rodziców podczas wspólnej sesji odsłuchowej. „Mamo, tato – niezależnie co usłyszycie za chwilę, pamiętajcie że Was kocham”. Royce zdecydowanym ruchem opuszcza gardę i odsłania prawdziwe „ja”. Porzuceniu wizerunku twardego gangstera z ulic Detroit towarzyszą wspomnienia: momenty miłe, jak rodzinne wycieczki z rodzicami i braćmi na wyspę Boblo – park rozrywki w okolicach Detroit (Boblo Boat), grę w kosza i swoją ulubioną piłkę, z którą się nie rozstawał (Amazing), czy pokonywanie kolejnych życiowych przeszkód, dzięki którym dotarł do miejsca, w którym znajduje się teraz (God Speed).

Sporo jest wspomnień gorzkich: uzależnienia ojca (Cocaine), przemoc w domu (Power), długa odsiadka starszego brata i niełatwa z nim relacja (Protecting Ryan), problemy psychiczne (Strong Friend). Nie zapomina o przyszłości i kolejnym pokoleniu: martwi się o syna, dla którego stanowił fatalny wzorzec (Outside, z Marshą Ambrosius i Robertem Glasperem oraz kilka skitów). Porównując z mrocznymi czasami – jako wieloletni fan Royce’a – widzę dużą różnicę w jego rapie. Wyraźnie słychać w jego głosie optymizm i luz – wcześniej bardzo rzadko pozwalał sobie na śpiew, zabawę w odgrywanie ról czy jakikolwiek eksperymentalny moment, który mógłby zaburzyć jego wizerunek i naruszyć charyzmatyczną otoczkę. Nie tylko tematyka tekstów stanowi nowe otwarcie – również wokalnie Royce jest niejako nowym człowiekiem. Nie da się takiego efektu osiągnąć ruchami marketingowymi i rebrandingiem – to jest autentyczna odnowa i oddech ulgi dla niego jako człowieka.

Na szczęście nie zmienił się zapierający dech w piersiach warsztat. Royce nadal imponuje zarówno od strony technicznej: flow, metafory, nawarstwienie rymów, koncepty; jak i prezencją wokalną: charyzmą, pewnością siebie, wykorzystaniem głosu, odpowiednim poziomem ekspresji. Jest raperem właściwie bez słabych stron – jednym z najlepszych MC XXI wieku, wyszkolonym w rywalizacji szczególnie z innymi kosmitami z Detroit: Eminemem i D12 czy Elzhim i Slum Village. Jestem przekonany, że jego umiejętności i talent błyszczałyby również podczas obydwu złotych er w historii hip-hopu.

Na Book of Ryan Royce nie popadł w patos i górnolotny ton – pozwala sobie na szczyptę humoru nawet podczas mrocznych opowieści o problemach rodzinnych. Nie ma ryzyka, że nastrój zmęczy słuchacza i zniechęci do ponownych odsłuchów płyty. Wydaje mi się to niełatwe do osiągnięcia na tak głęboko emocjonalnym albumie, ale udało się. Nawet ostra bójka ojca ze starszym bratem zakończona jest głupawym komentarzem najmłodszego członka rodziny, co równoważy ton wydarzenia i jest swego rodzaju puszczeniem oczka do słuchacza.

Ze względu na charakter albumu pojawia się na nim niewielu gości, a gdy są – to nie odgrywają w przedstawieniu głównych ról, często ich udział ogranicza się do refrenu. Sympatycznym momentem jest gościnny udział T-Paina w First of the Month, do współpracy z nim Royce nie został dopuszczony wiele lat wcześniej, gdy jego kariera pikowała. Ładny, symboliczny utwór, niejako udowadniający rozwój zarówno osobisty, jak i zawodowy. Warto wymienić gwiazdorów: Eminema (Caterpillar) i J. Cole’a (Boblo Boat), a także Pushę T, Jadakissa i Fabolousa w bangerze Summer on Lock. Miło, gdy od czasu do czasu w głośnikach pojawia się inny znajomy głos i rzuca dobrą zwrotkę, ale ani przez moment nie ma wątpliwości, że rolę gospodarza pełni Royce da 5’9” – jego performance jest wystarczająco przekonujący, by usunąć nawet takie ksywy na drugi plan.

Jednym z niewielu moich niepodważalnych obowiązków w niniejszym tekście jest podanie informacji, że w (chyba najlepszym na albumie) kawałku Boblo Boat wysamplowany jest utwór A Day in the Park Michała Urbaniaka i Urszuli Dudziak z albumu Ecstasy. Podobnie jak warstwa liryczna, również muzyka na Book of Ryan nie ucieka w patetyczne tony. Zdarza się, że muzycy stawiają na najprostsze popowe melodie, mające wyciskać ze słuchaczy emocje w najbardziej banalny sposób lub z drugiego skraju: idą w najbardziej minimalistyczne, mroczne tony, których słuchanie jesienią może skończyć się dla słuchacza chandrą. Book of Ryan pasuje brzmieniem i delikatnymi, nieco schowanymi melodiami do stonowanych trendów produkcyjnych ostatnich lat, ale nadal zawiera elementy nawiązujące do pierwszej dekady wieku – mocne, zaznaczające swoją obecność bębny. Najwięcej bitów podrzucił stary kumpel z Detroit – Mr. Porter, odpowiedzialny za osiem podkładów. Pojawia się kilka bardziej znanych ksyw: Cool & Dre, DJ Khalil, Boi-1da, Illmind i Streetrunner. Royce da 5’9” to w mojej opinii jeden z najlepszych przykładów na to, że hip-hop starzeje się z dużą godnością. Ambasador dbania o zdrowie psychiczne, trzeźwości, wierności małżeńskiej, spokoju i równowagi mentalnej, oddawania szacunku zarówno hip-hopowym prekursorom, jak i gwiazdom młodego pokolenia. Coraz lepszy raper, rozwijający się również na innych polach (następny album The Allegory w całości wyprodukował sam). O.G. na jakiego hip-hop zasługuje.

PS. Na temat jego poglądów na szczepionki się nie wypowiadam.

Adam Tkaczyk

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO